Jest 16:17.

Co w tym dziwnego? Że piszę to jeszcze za jasności! Kilka dni temu byłam zdumiona, gdy zauważyłam, że za kwadrans czwarta nie jest ciemno. Dziś jestem zdumiona jeszcze bardziej. Wiosna idzie, mimo wszystko! Mimo śniegu, który – ku mojej rozpaczy – znów przykrył nam świat. Na razie jestem twarda i testuję warunki. Wniosek: komfort jazdy na rowerze nie jest obecnie niższy niż wczesną wiosną czy jesienią. Jest więc w miarę dobrze, o ile oczywiście nie jest akurat wyjątkowo mroźno. Na szczęście nie jest, a co cieszy mnie jeszcze mocniej – chyba już nie zapowiada się, żeby wróciły temperatury około minus piętnastu. Jedynym mankamentem zimowej jazdy na bicyklu jest działanie hamulców w niesprzyjającej aurze. Po pierwsze działają.. no, powiedzmy, że średnio, po drugie – wydają przy tym dźwięki starego, rozpadającego się grata.



Długo nie pisałam, bo zaczęła się sesja. Nie, niestety, to wcale nie oznacza, że nie mam czasu, bo tkwię w książkach. Permanentnie nie mam czasu, bo choćby wisiała nade mną groźba niezdanego egzaminu, i tak całe dnie gdzieś przemykam. Niemniej jednak termin egzaminu z poetyki zbliża się nieubłaganie i.. no właśnie, to dobre określenie – wisi nade mną. Co prawda nic nie zmusi mnie do zamiany treningów biegowych i innych przyjemności na siedzenie w miejscu nad zagadnieniami, ale konieczność nauki zaprząta mój umysł. Na razie robię notatki z opracowań i mam cichą nadzieję, że to coś da. W podobny sposób ‘nauczyłam się’ (=przy minimalnym wysiłku zdałam i podobno nawet coś tam do rzeczy powiedziałam) do ubiegłorocznego egzaminu z historii literatury staropolskiej, więc może i tym razem się uda. Może 🙂 Zostało mi jeszcze kilkanaście zagadnień do oględzin, a egzamin w przyszłą środę (o Jezu, jak to się stało). Niby to jeszcze sporo czasu, ale biorąc pod uwagę, że codziennie spędzam około 5-6 godzin poza domem,to sprawa się komplikuje. Rano – choć wtedy wiedza wchodzi mi najlepiej – nie mogę się uczyć, bo mam za dużo ciekawych rzeczy do zrobienia, a wieczorem nie potrafię się oprzeć Słodkim Oczom, które pytają mnie, czy już kończę i jaki film dziś oglądamy. Poza tym sporo czasu zajmuje mi Załatwianie Formalności (tej kwestii na razie nie będę rozwijać, żeby nie zapeszyć). W weekend zaś, jak każdy szanujący się student, będę zwiedzać Katowice ;)) No i jak tu się uczyć? Sami widzicie, że po prostu się nie da. Pozostaje mi wierzyć, że głupi ma zawsze szczęście. Potwierdza to moja piątka w indeksie, którą otrzymałam za zaliczenie wykładu, na którym byłam dwa razy (i czytałam na nim gazetę albo próbowałam się połączyć z uniwersyteckim wifi, z lepszym lub gorszym skutkiem).

Jeśli jednak moim przeznaczeniem jest rychły wylot z tych studiów, to przynajmniej nie będę miała wyrzutów sumienia, że nie mogę się uczyć, bo muszę iść biegać! Na razie jestem zmuszona do kombinowania, jak tu wszystko ładnie ze sobą pogodzić. Do tej pory na szczęście udaje mi się to całkiem nieźle: opanowałam już sposób wyrobienia się na zajęcia na 11:30 i uprzednie zrealizowanie treningu (ok. 10 km) na bieżni, na którą mogę wejść nie wcześniej niż 8:10. I znajduje się na siłowni oddalonej od domu o 2 km. Ba, udało mi się nawet nie wspomóc autobusem. Pojutrze powtórka z rozrywki, choć trochę innego rodzaju, bo w planie jest bieg piętnastokilometrowy, który zamierzam zrealizować w plenerze. Modlę się tylko, żeby temperatura nie spadła poniżej poziomu, który odejmuje komfort treningu. No i żeby nie padało, bo wtedy boję się o zdrowie SportTrackera schowanego w kieszeni, a ponadto po powrocie muszę wysuszyć włosy, co zmniejsza moje szanse na zdążenie do szkoły. Urządzonko to jest moim wiernym towarzyszem i pomocnikiem treningowym (a poza tym to mój telefon!!), więc nie dam mu zrobić krzywdy. Dzisiaj mi zmierzył to. Lubię go.

Możliwość komentowania została wyłączona.