Fot. uk.reuters.com |
W pierwszej części pisałam o pechu, jaki spotkał Abbey D’Agostino, biegaczkę z USA w eliminacjach biegu na 5000m w Rio de Janeiro. Dzisiaj znów będzie o porażkach. Czy o pechu? O tym zaraz.
Co łączy Radka Kawęckiego, Pawła Fajdka i Adama Kszczota? Wszyscy trzej jechali na igrzyska do Rio de Janeiro jako faworyci do medalu w swoich konkurencjach. Każdy z nich głośno mówił o swojej życiowej formie fizycznej i doskonałym nastawieniu mentalnym. Nikt spośród fanów sportu nie miał podstaw do tego, aby kwestionować ich szanse.
Radosław Kawęcki to wielokrotny mistrz i wicemistrz świata i Europy, który jeszcze w tym roku na mistrzostwach Europy zaprezentował doskonałą formę i wygrał swoją koronną konkurencję, 200m stylem grzbietowym. Paweł Fajdek to absolutny dominator w rzucie młotem – gdzie startuje, tam wygrywa. W tym sezonie rzadko zdarzyło mu się rzucić poniżej 80 metrów. Adam Kszczot to dwukrotny, w tym tegoroczny mistrz Europy w biegu na 800m; nieprzewidywalny zawodnik o piorunującym finiszu, którego słusznie obawiają się rywale.
Wszyscy trzej panowie byli “pewniakami” do medalu. Przed igrzyskami głośno mówiło się o tym, że Fajdek nie wróci bez złota. Kawęcki, pływak o najszybszych podwodnych nogach na świecie, także był wielką nadzieją na wzbogacenie dorobku olimpijczyków. W przypadku Kszczota sprawa była nieco bardziej skomplikowana, głównie za sprawą obecności niesamowitego rekordzisty świata na 800m, Davida Rudishy, ale też choćby Makloufiego, legitymującego się wynikami, które do tej pory były poza zasięgiem naszego biegacza. Jednak Kszczot to silny zawodnik, którego biegi ogląda się z wypiekami na twarzy. Przeciwnicy biorą go na serio.
Trzech “pewniaków”.
Warto w tym miejscu zauważyć, że żaden z nich nie miał szczęścia na poprzednich igrzyskach olimpijskich w 2012 w Londynie. Radosław Kawęcki zajął chyba najgorsze dla sportowca miejsce (choć jak sam twierdził, otarcie się o podium zadziałało na niego motywująco) – w finale 200m był czwarty. Adam Kszczot odpadł w półfinale, a Paweł Fajdek w ogóle nie przeszedł eliminacji, oddając trzy nieważne rzuty.
Sportowa złość, ogromna motywacja, doskonałe przygotowania i obiecujące – delikatnie mówiąc! – wyniki w imprezach poprzedzających igrzyska. Brzmi jak przepis na sukces życia. A co przyniosła rzeczywistość? Jak wyglądały ich występy w Rio?
Radek Kawęcki w konkurencji 100m stylem grzbietowym popłynął poniżej oczekiwań, zajmując 23. miejsce w eliminacjach. Kibice podzielili się na tych, którzy z nadzieją czekali na jego “lepszą” konkurencję i twierdząc, że “stówa była na rozgrzewkę” i na takich, którzy stwierdzili, że wielka forma nie przyjdzie już podczas pobytu w Brazylii. W eliminacjach na 200m niestety spełnił się najgorszy sen – Kawęcki zajął 17. lokatę, czyli pierwszą poza grupą zakwalifikowaną do półfinału. Paweł Fajdek oddał trzy rzuty, z czego dwa były spalone, a trzeci uplasował go również na najbardziej pechowej, bo siedemnastej pozycji. Wynik 72 metry – to, co udało mu się rzucić – cofnął go do czasów wyników juniorskich sprzed sześciu lat. Adam Kszczot, jedyne co był w stanie powiedzieć po porażce w biegu półfinałowym, to to, że “powinno być dobrze, a k*wa nie było”. Również jemu nie było dane stanąć do walki o upragniony medal.
Przecież wszystko było w porządku. Co się zatem stało? Czego zabrakło? Dlaczego ich wyniki przeczyły logicznemu rozumowaniu i twardym danym? Ci zawodnicy nie jechali do Rio de Janeiro na wycieczkę – oni przez lata tyrali jak konie i razem ze swoimi trenerami robili wszystko, żeby wracać z igrzysk z medalami. Nie wyszło.
W sporcie po prostu nie ma pewniaków. Do rywalizacji nie stają roboty, tylko organizmy ludzkie, warunkowane dziesiątkami, jeśli nie setkami czynników. Sport to nie matematyka – tutaj nie da się wszystkiego ostatecznie zmierzyć, porównać i przewidzieć.
Może to z mojej strony naiwne, ale bardzo się dziwię wszystkim ludziom, którzy próbują udawać ekspertów i wyrokować, dlaczego naszym sportowcom poszło tak a nie inaczej. Jakie snują przypuszczenia? Fajdek pewnie się zestresował albo sam na siebie sprowadził niepowodzenie, mówiąc głośno o tym, że źle mu się rzuca wcześnie rano. Kszczot przeszarżował, był zbyt pewny siebie, zgubiła go jego własna pycha. Kawęcki miał jakiś poważny błąd w cyklu treningowym. I tak dalej, i tak dalej. Skąd to wszystko wiecie, siedzicie w ich głowach, czy może obserwowaliście każdy ich trening? Czy to aż takie dziwne, że człowiek – nieco doskonalszy fizycznie od przeciętnego Kowalskiego, ale wciąż człowiek – ma swoje obawy, wątpliwości albo po prostu dzień, w którym nie czuje się dobrze? Do tego dochodzą jeszcze pretensje zawiedzionych podatników, którzy oczekiwali od danych sportowców przywiezienia medali. Rozumiem, że komuś mogłoby się nie podobać, gdyby zawodnik przebalował całą noc przed występem i stawał na linii startu tylko dla zabawy i możliwości pochwalenia się, że pojechał na zagraniczną wycieczkę. W przypadku sportowców tej klasy nie ma jednak o tym mowy. To oni najwięcej stracili, a włożyli w tę próbę więcej niż pieniądze – zainwestowali całe swoje życie. Nie rozumiem tych pretensji, zwłaszcza w czasach, gdy amatorscy sportowcy poprzez publiczne zbiórki pieniędzy zrzucają się na to, żeby niektórzy z nich mogli pojechać na zawody za granicę i tam walczyć o swoją życiówkę (i o nic więcej). Potem ci sami ludzie mówią, że pracowali na to, żeby olimpijczyk mógł pojechać na igrzyska. Ale pracują też przecież na setki innych rzeczy, między innymi na utrzymanie rządu, a rząd jaki jest, każdy widzi. Tylko że w tym porównaniu posłowie wypadają blado, bo sportowcom przynajmniej jest głupio, że coś im nie poszło, a na co dzień dostarczają nam wielu wspaniałych emocji.
Pech? Chyba życie po prostu.
Pojawiają się słowa, że od sportowca takiej klasy oczekuje się świetnego występu niezależnie od pogody, pory dnia i tego, czy ma katar. Rozumiem to, że zawodnicy przepraszają tych, którzy liczyli na ich sukcesy – sama też bym przepraszała na ich miejscu, jednocześnie jednak uważam, że nie mają za co przepraszać. To oni najwięcej wymagają od samych siebie, a potknięcie na drodze do doskonałości na pewno kosztuje ich niewyobrażalnie wiele. To oni, a nie Wy, będą musieli wrócić do porządku dziennego z myślą, że wieloletnia praca, pomimo usilnych starań, z niewiadomych powodów nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. To oni, a nie Wy, przez niewystarczający wynik mogą stracić stypendia i sponsorów. Wy, obserwatorzy i kibice, wstajecie sprzed telewizorów i zajmujecie się dalej swoimi sprawami. I życzę każdemu, żeby zajmował się tym, co robi najlepiej, i był w tym tak dobry, jak Kawęcki w pływaniu a Kszczot w bieganiu.
To nie tylko doskonały (choć bardzo bolesny) sprawdzian charakteru dla naszych sportowców, lecz także nauka dla każdego, kto para się sportem. Byłam pod dużym wrażeniem słów Radka Kawęckiego w pierwszym wywiadzie, jakiego udzielił dla mediów po swoim występie. Nie było tam żadnych słów, których mógłby potem żałować, tylko obietnica dalszej ciężkiej pracy. To jest klasa, dojrzałość i wielka pasja. Każdy z tych trzech panów, o których tu napisałam, jest zawodnikiem światowej klasy i jeszcze nie raz pokaże wszystkim kibicom, że porażka w Rio de Janeiro była tylko zakrętem na drodze do celu.
– – – –
Inne:
H2O + Cl permated – o pływakach słów parę
To nie jest sport dla niecierpliwych ludzi czyli (znowu) rzecz o pływaniu
Drąż aż wydrążysz – historia jednej kontuzji
“A wszystko to razy dwa” czyli biegowe oszukaństwa
Możliwość komentowania została wyłączona.