Bezsensowne męczenie ludzi czyli hurra, hurra, dzisiaj matura

Matury za pasem, więc dzisiaj będzie o szkole. Im bardziej oddalam się w czasie od daty swojego ukończenia liceum, tym bardziej skrajne mam przekonanie na temat systemu edukacji w Polsce. Konkretniej mówiąc zastanawiam się, kiedy ktoś wreszcie to ogarnie i uratuje tych biednych młodych ludzi.
O szkole pisałam na blogu już co najmniej dwa razy:
Wpis postanowiłam okrasić pradawnymi fotkami z gimnazjum i liceum. To jeszcze były te czasy, kiedy w telefonach komórkowych nie było fejsbuka ani nawet aparatu fotograficznego, więc przemycenie do szkoły “cyfrówki” było wydarzeniem na skalę światową i trzeba było z tej okazji zrobić dwanaście tysięcy zdjęć.
lawka
Zakończenie gimnazjum. Ja, Emilia i nasz przystojniak. Pozdrawiam Cię Tomeczku 😀
Gdy odebrałam swoje świadectwo maturalne pomyślałam sobie, że wreszcie skończyła się wieloletnia farsa. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo miałam rację. Zdanie matury i przekroczenie progu szkoły średniej po raz ostatni to zakończenie pewnego rozdziału w życiu, spuszczenie z krótkiej smyczy, wypuszczenie z więzienia. Magiczne “pomaturze” zakończyło wieloletni okres próby wtłoczenia do mojej młodej głowy mnóstwa bzdetów, przebywania z ludźmi, z którymi najchętniej nie spotykałabym się wcale (od zakończenia liceum minęło osiem lat i utrzymuję stały kontakt może z czterema osobami ze szkoły. Przypadek? Nie sądzę!) i słuchania ludzi, których nie uważam za autorytet.
stud 397.JPG
Studniówka. Z panią po lewej akurat bardzo chętnie utrzymuję kontakt :)))
Studia to już zupełnie inny świat. Po rozpoczęciu pierwszego roku byłam głęboko zaskoczona, że można sobie wybrać nauczyciela, ba! można do niego napisać mejla. W szkole nauczyciel nie istniał poza szkołą, był jego integralną częścią. No a przede wszystkim był półbogiem i trzeba było okazywać mu bezwzględny szacunek, kłaniać mu się w pas i w milczeniu znosić wszystko, czym uraczy ucznia, czyli podczłowieka.
Taka anegdotka sytuacyjna: trenuję na basenie z grupami w wieku od 11 do 20 lat, przy czym większość to gimnazjaliści. Pływamy też na obiekcie należącym do gimnazjum. Na jednym z pierwszych treningów miły pan z szatni zasugerował mi, że kartka z zakazem używania własnych suszarek obowiązuje tak naprawdę tylko w górnej części budynku, więc na dole spokojnie mogę się wysuszyć swoją suszarką, znacznie mocniejszą od ogólnodostępnych. Następnego dnia po treningu suszę sobie włosy i nagle podbija do mnie pani dyrektor obiektu, staje ze wściekłą miną w odległości 30 centymetrów ode mnie, wskazuje palcem na wywieszoną kartkę i tako rzecze podniesionym głosem: “NIE WIDZI, że nie wolno własnych suszarek?!”. Wytłumaczyłam się kulturalnie i konflikt został zażegnany, ale w tym momencie uświadomiłam sobie, że jej ofensywny, wręcz upokarzający rozmówcę ton jest absolutnym standardem w relacjach nauczyciel-uczeń w polskiej szkole. Prawdopodobnie nie wyskoczyłaby do mnie z takim tonem, gdyby się zorientowała, że nie jestem z gimbazy i to jest właśnie w tym wszystkim najsmutniejsze. Dlaczego traktuje się młodych jak śmieci? Z kompleksów? Przecież to właśnie oni są siłą tego kraju, dosłownie i w przenośni. Czy pomiędzy maturzystą a studentem pierwszego roku jest jakaś różnica mentalna, że jednego traktuje się jak człowieka gorszej kategorii, a drugiego już jak równorzędnego partnera do rozmowy? Nauczyciele w szkole to była moja bolączka. Już w podstawówce miałam przerąbane, bo weszłam w dyskusję z wychowawczynią, która podczas lekcji przyrody pochwaliła się całej klasie, że ma torebkę ze skóry węża chronionego gatunku. SERIO. W toku swojej edukacji “obowiązkowej” trafiłam chyba tylko na jednego nauczyciela, a raczej nauczycielkę, która zostawiła głębokie piętno w mojej głowie. Na jej lekcjach czasem naprawdę siedziałam wryta w krzesło i słuchałam ze wstrzymanym oddechem tego, co ma nam do przekazania – wciąż często o tym wszystkim myślę. Reszta lekcji to była potworna strata czasu.
focia
Focia w tramwaju też była na propsie. Z koleżanką ze środka akurat nie mam kontaktu, więc wygwiazdkowuję, żeby nie było 😉
Nie pamiętam NIC z geografii, chemii, biologii czy fizyki. Świat jest pełen interesujących rzeczy, których warto się nauczyć, ale niestety na to wszystko znajduje się czas dopiero po zakończeniu szkoły. Jest wiele procesów na świecie, które chciałabym zrozumieć i jeszcze więcej umiejętności, które chciałabym posiąść, ale żadnej z nich nie uczą w szkole. W internecie czy na kursach – owszem, i to często za darmo i w bardzo atrakcyjnej formie. Szkoła nie jest po to, żeby przygotować młodych ludzi do realnego życia, a wręcz przeciwnie. Gimnazjum to przechowalnia młodzieży, która nie miałaby się gdzie indziej podziać w godzinach pracy rodziców, a liceum to właściwie 3-letni kurs przygotowujący do matury. Sam egzamin maturalny to kolejna wielka pomyłka szkolnictwa – sprawdzian umiejętności trafiania w klucz odpowiedzi, a nie wiedzy; kreowanie przeciętniaków, wyrobników, korposzczurków bez własnego zdania. Każdy musi to przetrwać i każdy przechodzi z tym do porządku dziennego, uznając że tak po prostu musi być. Ja jednak ubolewam nad tym stanem rzeczy, bo zwłaszcza teraz, z perspektywy czasu i z punktu widzenia osoby, której nie obowiązuje 8-godzinny dzień korpopracy widzę, jak potwornie marnuje się świetne lata młodych ludzi. Lata, w których wciąż chłonne jak gąbka umysły mogłyby poświęcić na stawanie się ekspertami w dziedzinie, która naprawdę ich fascynuje, a nie na wkuwaniu regułek i usilnych próbach wpasowania się w schemat. Naprawdę cieszę się, że mam to już za sobą.

1
Sweet focia z balu gimnazjalnego. Tak.
No… więc powodzenia, maturzyści. Już niedługo.
Fajnie o temacie opowiadała Kamowa w tym filmie. Zachęcam do obejrzenia i podziwiam za sprawność werbalizacji swoich myśli, mnie jak prawdziwemu pismakowi zdecydowanie lepiej idzie przelewanie ich na papier. Kamowa zapodaje niezły strumień świadomości, moje neurony działają jakoś wolniej 😀
Ajgor Ignacy też dał radę.