Triathlon

Wtorki to zazwyczaj takie dni, które zdają się nie mieć końca.
Od piątej rano zdążyłam już wyspacerować psa, pojechać rowerem na uczelnię, wysiedzieć tam na dwojgu zajęciach (dobrze że miałam Newsweeka), pojechać do Psów i z nimi pospacerować, po drodze do domu zrobić zakupy w Carrefourze (nie ma to jak Spacer Farmera – po raz kolejny jestem pod wrażeniem, jak dałam radę dotrzeć do domu z dziesięcioma kilogramami żarcia w plecaku i tyle samo w siatce przymocowanej do bagażnika roweru) , wysprzątać dom, wybiegać psa za pomocą wybiegania siebie (bardzo pozaplanowy i bardzo wolny bardzo słoneczny i ciepły kross po Rezerwacie – 8 km), wykąpać się i tak dalej. A dzień się jeszcze nie skończył. Już tylko dwie godziny korepetycji maturalnych, trening agility z grupą początkujących od 21 do 23 i można iść spać, żeby naładować baterie i znowu zerwać się radośnie bladym świtem. Uskuteczniam całodobową produkcję endorfin.

Chyba już to pisałam, ale co tam – życie jest piękne!
Jeszcze tylko kilka dni i będzie turbodługo turbojasno. A do tego robi się coraz cieplej.

Możliwość komentowania została wyłączona.