Wciąż mam wrażenie, że tylko gdzieś poszedł i za kilka dni wróci. W przedpokoju stoją jego buty, w szafie wiszą wszystkie ubrania. Zostawił na półce telefon komórkowy, w regale ulubioną kawę, a na biurku krzyżówki. Wróci i opowiem mu o ostatnich dniach, o tej uroczystości, na której byliśmy całą rodziną. Tylko że ta uroczystość była jego pogrzebem.
Skończyło się. Mimo wszystko nagle. Ogromny kawałek mojego życia.
Dowództwo Garnizonu wysłało na pogrzeb byłego pułkownika asystę żołnierzy. Salutowali mu nad trumną, z honorem nieśli jego odznaki za zasługi dla Ojczyzny, oddali salwę honorową nad miejscem spoczynku. Zapamiętam to na całe życie, choć ledwo widziałam przez łzy. Dziadek byłby naprawdę zadowolony.
Nawet wiem, co by mi powiedział. “Asia, jesteś bardzo dobra, odpowiedzialna i rzetelna, i wszystko ci można powierzyć”. Mnie powierzył całe swoje zdrowie i życie oraz wszystkie sprawy doczesne.
Nie wiem, co mam zrobić z tymi wszystkimi rzeczami. Na szafce leży kostka Rubika, o której nam z pasją opowiadał: “Udało mi się ułożyć prawie całą, tylko zapomniałem, jaki był ten ostatni ruch… Może jeszcze sobie przypomnę”.
W październiku dawał sobie pięć lat życia. W grudniu drżącym, słabym głosem mówił o dwóch. Nie wiedział – nawet nie chciał wiedzieć – że będą to zaledwie dwa miesiące. Jeszcze w grudniu dziarsko chodził po zakupy, wnosił zgrzewki wody na drugie piętro, kupił nowy telewizor, planował remont łazienki. Zamierzał go zrobić własnoręcznie, tak jak wszelkie inne prace domowe. Jeszcze dzień przed śmiercią mówił: “Pomóżcie mi wstać, będę sprzątał”.
Dostałam największą, bezinteresowną miłość, jaką jeden człowiek może dać drugiemu. Na całe szczęście mam przy sobie jeszcze jedną taką osobę, a na imię jej Wojciech Zygmunt. Gdyby nie on…
To były bardzo ciężkie miesiące i straszne tygodnie. Z jednej strony nie mogłam pogodzić się z faktem, że tracę ukochanego człowieka, a z drugiej modliłam się, żeby śmierć przyszła zanim sobie to w pełni uświadomi. Albo zanim zacznie cierpieć z bólu, a ja wyjdę z siebie i stanę obok, próbując mu ulżyć. Odszedł w trzynasty dzień lutego, w piątek. Być może to zakrzep oderwał się niespodziewanie i powędrował do serca. Pech? Może gdyby nie ten pech, kolejne długie tygodnie leżałby niemal nieruchomo, zmuszony do jedzenia niemowlęcych kaszek zamiast swojej ulubionej kaszy z kiełbasą.
Tyle mam z nim pięknych wspomnień. Ogromną ich ilość z dzieciństwa i drugie tyle z ostatnich lat. Choć widziałam go słabnącego z dnia na dzień, widziałam go w całkowitej niemocy – i tak pamiętam go jako niezwykle silnego, zaradnego i niezależnego starszego pana, który oglądał Teleexpress na cały regulator; który w wieku 84 lat malował wszystkie ściany w czteropokojowym mieszkaniu; który przy każdej mojej wizycie pytał, czy mi się wszystko dobrze układa i czy nie mam żadnego kłopotu..
Pozwoliłam mu odejść. Pędziłam taksówką do jego domu, błagając, żeby już żadne ze świateł nie zmieniało się na czerwone, i obgryzając sobie wszystkie paznokcie u rąk. “Błagam, poczekaj na mnie, jeśli możesz. Ale jeśli nie możesz, to trudno”. Tak pomyślałam, będąc mniej więcej piętnaście minut od wpadnięcia do mieszkania. A tam usłyszałam, że nie ma go od piętnastu minut.
Wierzę, że dziadek naprawdę tylko się przeprowadził. Czuję, że gdzieś tu jest i będzie już zawsze. Mam nadzieję, że kiedyś da mi znak, gdzie jest i czy mają tam jego ulubione sudoku. I czy ten bozon Higgsa, o którym wiedział wszystko, oprócz tego, czy istnieje naprawdę.. czy jest.
Życie się toczy, choć czas się zatrzymał / Modlę się do Boga, abym wytrzymał drogę którą obrałem przejść / Mała jej część w głowie się nie mieści / Każdy kiedyś stanie wprost w obliczu śmierci
Życie toczy się dalej, i to bardzo intensywnie. Dużo pracy, dużo spraw, dużo zmian. Dobrze, że dziadek zostawił mi wszystkie sprawy organizacyjne związane z jego przeprowadzką. Dzięki temu musiałam pozbierać się do funkcjonowania w dwie minuty, żeby półtorej godziny po jego śmierci doglądać już formalności w urzędzie stanu cywilnego i w zakładzie pogrzebowym.
Teraz pora skupić się na życiu i na żyjących. Zanimować babcię, żeby przestała rozmyślać o tym, że – jak twierdzi – “ludzie umierają grupowo”.
Przedostatniego dnia życia zażyczył sobie kawy. Tej swojej, specjalnej, i specjalnie przyrządzanej. Tylko mnie – kiedyś, dawno temu – w ramach ciekawostki pokazywał, jak ją sobie zaparza. Nigdy nie korzystałam z tego sposobu – aż do wtedy.
Niczego mu nie zabrakło aż do ostatniego oddechu. Zdałam najważniejszy egzamin w życiu.