Czasem chciałabym cofnąć czas, ale tylko wtedy, gdybym nie musiała przeżywać wszystkiego jeszcze raz. Już wiem, że rzeczy się zdarzają. Pożary, wypadki, katastrofy, choroby i śmierć. Już nic co ludzkie nie jest mi obce, już nie zakładam, że jest coś na pewno. To wszystko, o czym czasem myślimy: Mnie się to nie zdarzy, zdarza się właśnie nam. Każdy z nas jest tylko niewielkim zbiorem atomów, kierowanym przez tysiące zewnętrznych bodźców, procesów chemicznych i myśli, które wcale nie są naszymi własnymi. Dlatego nic mnie już nie zdziwi – naprawdę nic – co nie znaczy, że jestem na wszystko gotowa. Jednak już dobrze wiem, że coś, co wydaje się odległe i nie do przeżycia, może nagle stać się właśnie naszą własną historią.
Każde doświadczenie kształtuje. Ceną niektórych jest ponura świadomość, że być może wszystko co robimy jest zupełnie bez sensu. I rozmyślanie o tym, co będzie dalej – za miesiąc, za rok, za dziesięć lat. Czy w ogóle coś będzie? W którą stronę skręcić dzisiaj, żeby było jak najlepiej? Za dużo pytań, a wciąż za mało odpowiedzi – wypływających tylko z jednej strony, bo życie nie pyta, czego sobie życzymy i na co jesteśmy gotowi. Nie dba o to, co będzie dla nas najlepsze, co będzie sprawiedliwe i dobre. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj jest nielogiczne i absurdalne.
Ale to wciąż życie.
Rzeczy nie są takie, jakie są, ale takie, jakimi je widzimy – i to sprawdza się w absolutnie każdej sytuacji. Odkąd zdałam sobie z tego sprawę, dużo trudniej jest wyprowadzić mnie z równowagi. Jeśli nie mam wpływu na sto pięćdziesiąt rzeczy, mogę jeszcze skupić się na tej sto pięćdziesiątej pierwszej. Bo jeśli nic nie można zrobić z tym, co zostało nam napisane, cały czas można walczyć o to, aby nieszczęścia nie zrobiły z nas nieszczęśliwych ludzi. Efekt jest drugorzędny, bo wszystko płynie i ciągle się zmienia.
Wszystko się może zdarzyć, wszystko jest bardzo ludzkie.
Ale to działa w obydwie strony.
Wygrane w totolotka, medale olimpijskie, sto dziesięć lat w znakomitym zdrowiu, wyprawa na Księżyc, ciąg niemożliwie szczęśliwych zdarzeń, a przede wszystkim odkryte, utwierdzone i pielęgnowane uczucie spokoju i pogody ducha, nawet jeśli okoliczności są na nie – to wszystko jest dla ludzi.
Mnie się to nie zdarzy – a może? Dlaczego właściwie nie?
Nie jestem optymistką – bynajmniej. Już od dawna nie żyję w poczuciu beztroski. Ale nigdy nie byłam tak pewna tego, że to co robię, ma głęboki sens. Dlatego z jednej strony potrafię spojrzeć na siebie i swoją sytuację jak na balansowanie na krawędzi przepaści, a z drugiej – do każdego kolejnego dnia podchodzić jak do szansy na dobrą przyszłość. Ile jest w tym histerycznego trzymania się żagla, które pod wpływem szkwału ucieka mi z rąk? Nie wiem – ale ważne że działa.
Dotrę do celu, jeśli tylko mam dość światła, by ruszyć z miejsca.
Już teraz wiem, że nie jest mnie łatwo złamać.
Mam historię, która jest moja, moja i tylko moja.
Która dla wielu – nawet całkiem mi bliskich – brzmiałaby jak historia kogoś, kogo w ogóle nie znają. To jest moim ciężarem, ale przecież właśnie z takich bodźców rodzi się siła. Zarówno w sporcie, jak i w życiu.
Wszystko jest w głowie – mówi mi trener, kiedy płynę, jadę, biegnę – Otwórz się na zmęczenie. Kiedy myślę, że już nie mam siły, zazwyczaj oznacza to, że dopiero dobrze się rozgrzałam.
Wszystko jest w głowie – mówię sobie ja. – Otwórz się na każdy kolejny dzień, kształtuj swoją rzeczywistość.
Nawet najtwardziej stąpający po ziemi realista otwiera szeroko oczy ze zdumienia, kiedy zainteresuje się równoległym światem, które jest mi tak bliskie – sportem. Nie da się zliczyć historii zwycięstw, które nie powinny się zdarzyć, a jednak zdarzyły się mimo wszelkich okoliczności. A sport to tak naprawdę dokładna metafora codziennego życia. Tak jak i ja, tak każdy z nas dysponuje swoim własnym, unikalnym bagażem doświadczeń. Przetestowane gdzie indziej szablony nie sprawdzają się z prostej przyczyny: rzeczywistość to nie matematyka. I całe szczęście. Z matmy nigdy nie byłam dobra.