Siodełko do roweru szosowego to kwestia, która dostarczyła mi naprawdę wielu wrażeń. O swoich zmaganiach z wyborem odpowiedniego siodła rozpisywałam się na portalu MagazynBieganie.pl – tutaj: “Królestwo za wygodne siodło – doświadczenia własne” i tu: “Gniotący problem, czyli jak dobrać siodło“. Jak łatwo zauważyć, w sprawie producentów siodeł, modeli oraz możliwości dopasowania siodełka do zawodnika stałam się już ekspertem poprzez doświadczenie. W artykułach na portalu dość wyczerpująco przedstawiłam ówczesny stan rzeczy, jednak do tej pory nie odpowiedziałam na pytanie, czy problem został rozwiązany. Otóż został, ale zupełnie nie w taki sposób, jakiego się spodziewałam. Pora zatem uzupełnić relację. W tło polecam podkład muzyczny, jakby co to rama to rama, a lama to ja.
Na początek krótkie przedstawienie zagadnienia. Swoją pierwszą szosówkę kupiłam w lipcu 2012 roku i dosyć szybko okazało się, że oprócz tego, że jest naprawdę super, to cierpię na niej katusze związane z tą częścią ciała, która styka się z siodłem. Na pierwszy bikefitting poszłam w lipcu 2013 roku. Fitter przesunął mnie bardzo mocno do przodu, dzięki czemu przestałam wieszać się na kierownicy i spadać do tyłu roweru; zmienił mi też siodełko. Wrażenia z pierwszej jazdy – gigantyczna zmiana na plus: dużo bardziej efektywne pedałowanie, lepsza kontrola nad rowerem, wielka poprawa w kwestii komfortu i samopoczucia na rowerze. No i co najbardziej niesamowite, siedzenie nie bolało. Przez pierwsze 50 km. Potem zaczęło się to co zwykle. Walczyłam ponad dwa miesiące – krótkie i długie jazdy, z dniami przerwy i bez wytchnienia. Niestety – wyszło na to, że siodła anatomiczne nie są dla mnie stworzone. Fitter próbował mi jeszcze pomóc zdalnie, ale gdy nawet to się nie udało, pozwolił mi zwrócić siodełko.
![giantus](http://ioannahh.pl/wp-content/swift-ai/images/__e/1.bp.blogspot.com/-imJ-XpSBCww/WJzCiQ-vXlI/AAAAAAAAE7s/csEHmP3y2748_ko-iku12ud24Pyv7LBxACLcB/s640/giantus-jpg.webp)
Poszukiwania rozpoczęły się na nowo. Przetestowałam między innymi modele marki Cobb, Selle Italia, Specialized, Fizik… To ostatnie – model Tritone – to moja największa trauma w tym zakresie, a “Sellkę” zamontowałam na 20 metrów i natychmiast je odkręcałam, bo już po tej chwili wiedziałam, że jest bardzo źle.
Ostatecznie zatrzymałam się na modelach Specialized Sitero i Liv Connect Forward, które okazały się najmniejszym złem. W dalszym ciągu jednak odczuwałam na rowerze dramatyczny dyskomfort. Zewsząd słyszałam, że to normalne, że boli – dzięki czemu zaczęłam się już czuć największą lebiodą na świecie, która ma próg bólu godny szczenięcia yorka. Fakt był taki, że zdarzało mi się przez 50 km jechać i płakać z bólu, którego w żaden sposób nie mogłam się pozbyć (niezwykły widok dla mijających mnie kolarzy, choć starałam się wobec nich trzymać fason). Zdejmowałam rękawiczki i skarpetki (tak) i uklepywałam je sobie nad siodełkiem. Zmieniałam pozycję rąk na kierownicy, przesuwałam się ciężarem ciała na jedną ze stron, słowem – kombinowałam jak mogłam. Kolejny fitting u innego specjalisty potwierdził, że tak po prostu musi być i że się kiedyś do tego przyzwyczaję. Byłam w kropce – to niemożliwe, żeby ludzi tak bolała jazda na rowerze. I w końcu po długich rozkminach wpadłam na to: to nie może być wina siodła. W rowerze mtb mam najzwyklejsze, seryjne siodełko, i nigdy nie przeżywam takich katuszy, nigdy też nie bolą mnie na nim plecy. Rower mtb jest trochę przymały. Ergo: to nie jest wina siodła, to jest wina zbyt długiej ramy.
Postanowiłam rozstać się z moim Giantino – moją pierwszą szosówką, na której złapałam absolutnego szosowego zajoba, na której zaliczyłam pierwsze starty i z którą mam same dobre wspomnienia (oprócz tego jak mnie zaorała). Pozbywszy się biało-niebieskiego rumaka, ruszyłam na przymiarki do Krakowa. Bingo! Fitterzy (liczba mnoga, bo miałam szczęście trafić na ten okres, w którym Mateusz z warszawskiego Veloartu odbywał jeszcze praktyki pod okiem Jarka w Krakowie) dobrali mi siodełko w pięć minut i stwierdzili, że będzie spoko. Nie kryłam zaskoczenia, bo jak to możliwe, żeby problem, nad którym spędzałam dni, tygodnie i lata, został podsumowany w taki sposób? Przymierzyłam dwa siodła i już mam wybierać jedno z nich? Ja potrzebuję przymierzyć ze dwieście dwadzieścia dwa! A jednak – bingo. Krótsza rama i prawidłowe ustawienie pozycji najzwyczajniej w świecie rozwiązały problem na dobre. Teraz na długich jazdach, owszem, boli, ale zupełnie gdzie indziej i w inny sposób. W normalny, przewidywalny, oczekiwany sposób – ten rodzaj dyskomfortu jestem w stanie spokojnie znosić i nie przyszłoby mi do głowy żeby marudzić.
![emondzia](http://ioannahh.pl/wp-content/swift-ai/images/__e/4.bp.blogspot.com/-rcokaFcMoLo/WJzCmQsb_EI/AAAAAAAAE7w/sro05rTNQmcsH8tyXJ_DgPWnXG852sl4ACLcB/s640/emondzia-jpg.webp)
Piszę to wszystko, bo jestem niekiedy pytana o sprawy fittingowe (w końcu byłam na trzech różnych) i – zwłaszcza – siodełkowe. Łatwiej tę sprawę opisać raz i porządnie niż za każdym razem opowiadać całą historię 🙂 Co mnie najbardziej cieszy, to fakt, że udało mi się rozwiązać problem, który wydawał mi się nie do rozwiązania. Z jednej strony przyjęłam do wiadomości to, co mówili mi inni – że tak jest i już – i pogodziłam się z tym, że po godzinie ciągłej jazdy już się do nikogo nie odzywam, bo jak tylko otworzę paszczę, to prawdopodobnie się rozchlipię i obsmarkam. Z drugiej strony cały czas poszukiwałam rozwiązania… i w końcu przyszło z nieoczekiwanej strony. I wiecie co? To nie był ostatni raz, kiedy – w kwestii sportowej – do nieratowalnego nadszedł ratunek, ale to już temat na oddzielny wpis…