Spokojnie

Spokój. Święty spokój. Jakie to jest ważne w życiu, przekonałam się już wielokrotnie. Tylko chwilę, ze dwa kwadranse to wszystko trwało, a i tak wszystko spadło na mnie jak fortepian z dziesiątego piętra. Całe to napięcie, cały niepokój i strach, tak że rozbolała mnie głowa. Jaka to ulga, że to już mnie tak bardzo nie dotyczy, że mogę znowu żyć, znowu być młoda i niezależna. Może to brzydko, że nie mam w sobie tyle odwagi i samozaparcia. Że może powinnam. Nie lubię, kiedy okazuje się, że nie mogę uratować świata, że nie na każdego mogę wpłynąć, nie wszystko naprawić. I tak przez całe życie.
Nie polecam. Bo tak naprawdę wychodzi na to, że niepostrzeżenie dźwigam sama ten ciężar, choć przecież, tak na logikę, powinien dać się rozłożyć sprawiedliwie pomiędzy nas wszystkich. Wtedy być może, w tej jedności, aż tak by nas nie przytłaczał. Ale nikt nie chciał go nigdy podnieść albo tylko udawał, że coś go to obchodzi. Mówię, że się od tego odżegnuję. Mówię, że to przeszłość, która jest daleko za mną.  Ale to chyba tak wcale nie działa, chyba dotyczy mnie jak nie wiem co.
Piękny jest stan, w którym możesz się po prostu nie martwić. Nie bać. Nie budzić się z przygniatającym poczuciem, że musisz wstać, działać, wierzyć, mieć nadzieję – gdy jedyne na co masz ochotę, to przewinąć nadchodzący dzień jak na magnetowidzie, najlepiej aż do “kiedyś tam”. Gdy widzisz to słońce i pijesz tę pyszną kawę i myślisz sobie, że gdyby tylko, jeśli nie, to naprawdę dałoby się tym wszystkim zachwycić. Wiesz, że musisz być silna, uśmiechnięta, nie dawać nic po sobie poznać. A chodzisz i wewnętrznie wyjesz. Robisz jedno i drugie, wszystko po kolei co do ciebie należy, a w głowie masz tylko jedno, tylko tę jedną myśl, tylko ten mętlik, wyrzuty sumienia, poczucie obowiązku i winy, wielki chaos i wielki, wielki strach… Boże, czemu ty na mnie zrzuciłeś ten krzyż? Czemu w ogóle zrzucasz coś takiego na człowieka? Czy ty w ogóle istniejesz i czemu udajesz, że jesteś taki miłosierny? Czy w ten sposób, do chuja, chcesz nas czegoś nauczyć, a jeśli tak, to naprawdę świetny pomysł, spierdalaj. Ja się tak nie bawię.
Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że to ostatni dzień twojego życia? Najczęściej słyszę odpowiedź, że wykorzystałbyś go do granic możliwości, wydał wszystkie pieniądze, zabalował, powiedział wszystkim szczerze, co o nich myślisz. A ja bym się położyła na wznak i czekała na to, co los mi zgotował, skoro i tak wszystko stracone i już nic dobrego mnie nie czeka. Tak podejrzanie często jakaś wstrętna siła naciska mi ten przycisk STOP i powoduje, że natychmiast wszystko przestaje mieć znaczenie. Tak jakbym jeździła rowerem po skraju klifu i wiedziała, że zaraz zawieje taki wiatr, że wyląduję sto metrów niżej i marna jest szansa, że zostanę w jednym kawałku. Tak nagle okazuje się, że wszystko co mam, co robię, cała moja rzeczywistość i całe moje jestestwo nie ma najmniejszego znaczenia i w sumie to mi już nie zależy, czy wieje ten wiatr czy nie.
Święty spokój jest wtedy, kiedy mogę się pozastanawiać, które siodełko wybrać do roweru. Pomartwić, dlaczego ta laska znowu mnie wyprzedziła, skoro myślałam, że pływam już równie szybko. Nakrzyczeć na ukochanego, że skarpetki leżą na podłodze. Zezłościć, że w lodówce nie ma jajek, a sklep już zamknięty. To są wszystko takie problemy, których istnienie jest bardzo dobrym znakiem, bo wtedy wiesz że żyjesz, czujesz, funkcjonujesz, że twój umysł nie jest zdrętwiały. Chwalmy okropności dnia codziennego. Bardzo mocno doceniam, że moje życie jest ich pełne.

Możliwość komentowania została wyłączona.