Jak już wspominałam w poprzednim wpisie na ten temat, zdecydowałam się na przetestowanie na sobie “pudełek” głównie ze względu na oszczędność czasu i zwolnienie z myślenia o zakupach, gotowaniu czy wcześniejszym przygotowywaniu sobie jedzenia.
Na początek wzięłam dla siebie dietę w wersji bezglutenowej. Czyżbym miała celiakię? Ależ skąd! Nie tak dawno robiłam sobie nawet badania w tym kierunku i zostało to wykluczone. Wiadomo jednak jak to teraz jest – wszechobecna fobia glutenowa, moda na gluten-free i powszechne opinie, że wszystko co złe, jest spowodowane przez tę właśnie mieszaninę białek otarła się także o mnie. Wiedziałam że samodzielne komponowanie jadłospisu wykluczającego gluten to nie lada wyzwanie i że zanim uda mi się całkowicie usunąć gluten z diety, dziesięć razy minie mi ochota na testy. A że postanowiłam sprawdzić, czy gluten mi szkodzi czy też nie, wybrałam właśnie taki wariant. Czy było smacznie? Jak najbardziej. Czy odczuwałam jakiś brak w codziennym jedzeniu? Absolutnie nie, co świadczy dobitnie o tym, że wszystko da się z powodzeniem zastąpić, jeśli tylko ma się na ten temat wiedzę. Czy czułam się w jakikolwiek sposób lepiej niż wcześniej, będąc glutenożercą? Nie. Tak więc prawdopodobnie raz na zawsze mam potwierdzenie: mogę gluten żryć i radośnie żyć 😉
Po około 6 tygodniach testowania diety bezglutenowej zmieniłam wariant diety na Zbilansowaną. Można powiedzieć, że był to dla mnie jeszcze większy hardkor :), bo przez 12 lat (od 12 roku życia) byłam ścisłą wegetarianką, a trzy lata temu włączyłam do jadłospisu ryby. Wszystkie te perypetie są tematem na co najmniej oddzielny wpis, więc przejdę od razu do sedna: dieta Zbilansowana była zupełnie w porządku i w żadnym wypadku nie mogę się do niej przyczepić, jednak po miesiącu zmieniłam wariant diety na wegetariańską, ponieważ… w dotychczasowej było dla mnie nieco za dużo mięsa. Rukola naprawdę nie żałuje go w porcjach! Zagorzali mięsożercy będą tym zachwyceni, ja mniej lub bardziej świadomie wyglądałam piątków, gdy serwowana była ryba, lub dni, w których wyjątkowo podawano bezmięsny obiad.
Wariant wegetariański diety był dla mnie strzałem w dziesiątkę. Co dość istotne, dieta dostępna w Rukoli pod nazwą “wegetariańska” jest tak naprawdę jarska, a nie wege, bo serwuje także ryby – ale mnie to akurat pasuje. Urozmaicone, przepyszne, pomysłowe i estetyczne podane dania cieszą oko i żołądek. Wychodzę z założenia, że nie jest trudno jeść bez mięsa, ale prawidłowe i smaczne skomponowanie takiej diety wymaga już pewnego wysiłku i wiedzy. Mnie, jako kucharce o dwóch lewych rękach, rzadko się to udawało. Zbyt łatwo jest wpaść w schemat tofu na zmianę z soją, ewentualnie w wariant “zjedz ziemniaki i surówkę, a kotlet zostaw” 😉
No dobrze, a właściwie to co najbardziej podoba mi się w Rukoli?
Świeżość i jakość składników
Gdy testowałam po kolei niemal wszystkie firmy oferujące catering w Trójmieście, zdarzało mi się trafić na coś drugiej świeżości albo niemożliwie przyprawionego. W Rukoli nigdy nie zdarzyło się nieudane danie. Posiłki nie są “przegięte” w żadną ze stron – są to po prostu poprawne, a jednocześnie pomysłowe dania.
Pory i realizacja dostaw
Jedzenie przychodzi zawsze na czas, a kurierom chce się zapukać do drzwi i poczekać aż podejdę, więc dostaję zawsze torbę do rąk własnych. Nie ma kłopotu z kontaktem z firmą: chcesz zmienić wariat diety, przesunąć daty dostaw – jeden telefon lub mejl załatwia sprawę.
Na samym początku nie byłam przekonana do tego, że jedzenie przychodzi już wieczorem poprzedniego dnia. Wahałam się, czy zawartość pudełek rzeczywiście będzie świeża i smaczna. Bardzo szybko zmieniłam zdanie i chwalę sobie ten system dostaw – dzięki niemu mogę już w przeddzień zaplanować, co i kiedy będę jeść.
Źródła produktów
Rukola bazuje na stałych, sprawdzonych dostawcach surowców. Mięso zamawia u krajowych dostawców, miód prosto z pasiek, używa fińskiego ksylitolu zamiast cukru, pieczywo wysokiej jakości kupuje w sprawdzonych piekarniach. Firma prowadzi także własną produkcję chleba bezglutenowego, który – przyznaję – jest przepyszny, w przeciwieństwie do większości pieczywa tego rodzaju, które można dostać w sklepach.
Kulinarna przygoda
Catering dietetyczny to taka codzienna restauracja we własnym domu. Nie sposób zapamiętać wszystkich potraw, z którymi dzięki pudełkom spotykałam się po raz pierwszy – zarówno jeśli chodzi o połączenia poszczególnych produktów, jak i całe dania. Mousaki, zapiekanki, przeróżne sałatki i pasty kanapkowe, podwieczorki składające się z wymyślnych ciast albo budyniów, rozgrzewające zupy – nie da się tym znudzić. Jeśli ktoś jest zakręcony na punkcie gotowania i ma na to czas, prawdopodobnie robi sobie takie rzeczy na co dzień w domu. Za to jeżeli tak jak ja macie tyle serca do siedzenia w kuchni, że rzadko pozwalacie jajkom dogotować się na twardo, no to cóż…
Ciągła ewolucja firmy
Podoba mi się to, że Rukola nie stoi w miejscu i nieustannie wprowadza innowacje. Niedawno strona internetowa firmy zyskała nowe oblicze, a wraz z nim bardzo korzystnie zmieniło się logo. Niedługo później dodano na etykietach posiłków dokładne dane na temat kaloryczności i makroskładników oraz informacje o alergenach. Klienci mogą wybierać pośród wielu wariantów diet, na które obecnie jest duże zapotrzebowanie: zbilansowanej, wegetariańskiej (=jarskiej), wege bez ryb, paleo, bezglutenowej, bezlaktozowej, bezglutenowej bez laktozy oraz wersji sport.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że dieta sport ma taki sam rozkład makroskładników jak dieta zbilansowana: około 20% białka, 30-35% tłuszczy i 45-50% węglowodanów. Jest to dość niecodzienne rozwiązanie w porównaniu do innych firm cateringowych, które w jadłospisie dla sportowców planują większą podaż węglowodanów. Ustalenie diety sport na zasadzie zwiększenia liczby kalorii jest jednak sensownym rozwiązaniem, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że nie każda dyscyplina generuje jednakowe potrzeby żywieniowe zawodnika. Specyficzny rozkład makro ma dieta paleo: 30% energii pochodzi w niej z białka, 35-40% z tłuszczy i 35-40% z węglowodanów.
Podsumowując, po kilku miesiącach korzystania z “pudełek” jestem bardzo zadowolona i aż trudno mi sobie wyobrazić jak to będzie, kiedy wróci konieczność pamiętania o “wstawianiu garów” odpowiednio wcześnie 😉 Obecnie kończy mi się umowa z Rukolą i najprawdopodobniej będę rozglądać się za czymś innym. Nie nastrajajcie więc odbiorników, bo ciąg dalszy z pewnością nastąpi.
Możliwość komentowania została wyłączona.