Rok 2019 przeszedł do historii. Gdyby spojrzeć na niego w kontekście poprzednich lat, wyszłoby na to, że w te 365 dni zrobiłam i osiągnęłam o więcej niż wcześniej przez kilkukrotnie dłuższy czas. Opowiem Wam dzisiaj o niektórych krokach milowych, które wyraźnie wpłynęły na moje życie.
Nie sposób wymienić wszystkich kluczowych wydarzeń, które były moim udziałem w 2019 roku. To był naprawdę wyjątkowy okres. Opowiem Wam o kilku, które były dla mnie cenne i ważne. Ale zanim to zrobię, wkleję Wam fragment moich zapisków, których dokonałam w ostatni dzień roku 2014. Niewielu z Was wie, że już od kilku lat dość regularnie spisuję sobie różne przemyślenia i wnioski, choć nie zawsze publikuję je tutaj. No to już wiecie. A zatem:
Znowu w ostatni dzień roku myślę: Jezu, nie tak miało być, przecież nie tak. Co ja robię ze swoim życiem? Kiedy się poukłada? 25 lat to już ten czas, kiedy nie ma czasu na zastanawianie się. Już dawno powinnam była obrać azymut i twardo się go trzymać. A ja… lawiruję.
Innym ludziom się udaje, a mnie nie. Moja kuzynka napisała mi “przecież nawet ja zauważam Twoje sukcesy z 2014 roku, a prawie nie mamy kontaktu”. Moja droga. Gdybym naprawdę miała sukcesy, jakie mnie interesują, to nie tylko Ty byś je dostrzegała, ale i Twoja sąsiadka. Nie interesuje mnie życie w trybie praca-dom-rekreacyjne uprawianie sportu i chodzenie z pieskami na spacery. Założenie szczęśliwej rodziny i zasadzenie drzewa – to nie moje bajki. Jeśli tak mam żyć, i umrzeć zapomniana, to mogę umierać już teraz, zaraz, jutro, dziś.
Osiągnęłam nowy level – wyrzuty sumienia z powodu wyrzutów sumienia. Jest mi źle, że zamiast zająć się poważnymi problemami – rozkminiam, że jest mi źle.
Pięć lat później, poza tym że jestem trochę przerażona tym, że właśnie rocznikowo stałam się 30-latką (HOLY SHIT!), jestem w zupełnie innym miejscu, niż ta Aśka sprzed kilku lat. Dlaczego o tym piszę? Dlaczego wklejam tak bardzo prywatne historie? A no dlatego, że wierzę, ba – wiem! – że to może się komuś przydać. Na pewno jest wśród moich czytelników wielu takich, którzy są bardziej Aśką v.2015 niż Aśką v.2020. Fajnie by było, gdyby się dowiedzieli, że to się może wszystko fajnie ułożyć. Nie ma w tym żadnej tajemnicy, sekretnego składnika ani specjalnego łutu szczęścia. Kto mnie zna, ten wie, że jestem raczej przeciwieństwem łutów szczęścia 😉
Wracając do głównego tematu wpisu: 2019 rok to był jeden wielki przełom i – jak to już powiedziałam jakiś czas temu w podcaście – rozwój za pomocą w.p.i.e.r.d.o.l.u. Pozwólcie więc, że przedstawię Wam kilka wydarzeń, które nieco zmieniły bieg świata. Tego mojego.
1. Przeprowadzki
Niby normalna sprawa, a dla kogoś, kto przeprowadzał się w życiu już kilkanaście razy, nie powinno być to żadnym wyzwaniem. No chyba że po raz pierwszy przeprowadzasz się samemu… Tak się jakoś wydarzyło, że aż do 2019 roku to nie ja podejmowałam ostateczne decyzje związane z tym, gdzie będę mieszkać i nie ja podpisywałam umowy wynajmu i tak dalej i tak dalej. Aż tu nagle trzask, prask i wszystko stanęło na głowie. 9 stycznia po raz pierwszy w życiu złożyłam własny podpis pod umową wynajmu, a dzień później przeprowadziłam się do mieszkania, w którym byłam sama z dwoma psami i trzema rowerami. A więc to już prawie rok, odkąd decyduję sama za siebie w każdym momencie. Pewnie kiedyś przyjdzie mi z tego zrezygnować, ale wiecie co? To nie będzie łatwe. Mieszkanie samemu ma ogromnie wiele zalet, których nawet nie chcę zaczynać tutaj wymieniać, bo mogłabym nie skończyć do jutra. Jestem bardzo socjalnym człowiekiem, ale możliwość śpiewania o piątej rano, wstawiania zmywarki z należnym temu hukiem o drugiej w nocy, płaczu wniebogłosy, gdy się akurat tego potrzebuje oraz zastania zawartości lodówki i stanu czystości mieszkania na poziomie takim, jakim się go zostawiło, są nie do przecenienia.
2. Endure Team
Wielokrotnie już o tym pisałam, więc nie będę się rozpisywać: nawiązanie współpracy z Tomkiem Spaleniakiem było jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w życiu. Byłam święcie przekonana, że jestem zawodniczką, z którą bardzo trudno się współpracuje. Myślę, że Tomek nie ma takiego wrażenia, a to dlatego, że pod jego opieką absolutnie spokorniałam. Nie mam uwag co do pracy z nim. Żadnej, złamanej, nawet pół uwagi.
3. Forza Joanna Skutkiewicz
W dniu 2 sierpnia 2019 roku stałam się właścicielką jednoosobowej działalności gospodarczej. Czy założenie i prowadzenie firmy jest proste? Bajecznie. Fakt, że robię właściwie to samo co wcześniej, tylko rozliczam to inaczej, ale formalności bynajmniej nie spędzają mi snu z powiek. Rzetelny księgowy, bardziej doświadczona koleżanka pod ręką (Alicja, dziękuję <3) i odrobina wrodzonej samodyscypliny według mnie w mojej branży wystarczą do tego, aby poradzić sobie bez łez i bólu.
4. Long Game
To było całkiem zabawne domino okoliczności. Jakiś czas temu w konkursie na Facebooku wygrałam godzinę konwersacji z Wiktorem Jodłowskim w szkole językowej Talkersi. Choć Wiktor stwierdził, że klientki ze mnie nie będzie, bo gadam po angielsku lepiej niż 99% kandydatów na uczniów (hell yeah!), zapytał mnie, czy gdyby chciał pisać książkę, to czy będę odpowiednią osobą, aby się w tej sprawie zgłosić. Niespełna dwa miesiące później faktycznie się zgłosił. Napisaliśmy sto kilkadziesiąt stron i zanim jeszcze książka poszła do procesu wydawniczego, Wiktor zaproponował mi pracę w nowo powstałej agencji komunikacji marketingowej Long Game.
Long story short, wraz z ostatnim dniem grudnia, agencja zakończyła działalność, a więc i ja zakończyłam współpracę zarówno z tym klientem, jak i z większością klientów tejże. Cieszę się, że ten rozdział się skończył, bo to był dla mnie niebywały zaprdl. Zdarzało mi się siadać do pracy o piątej rano i nie kończyć przed 23. Zdarzało mi się nie spać w nocy, bo głową byłam cały czas przy sprawach służbowych. Ostatecznie robiłam o wiele więcej, niż pierwotnie zostało założone w umowie. Ale absolutnie nie żałuję. Musiałam wielokrotnie wychodzić poza swoją strefę komfortu, podejmować zdecydowane działania, asertywnie negocjować i bardzo, bardzo dużo się uczyć. Intensywność działań dała mi ogromny rozpęd, który teraz z chęcią ukierunkuję i wykorzystam, a także konstruktywne znajomości i – last but not least – kawałek pieniądza, dzięki któremu spędzam tę przerwę świąteczno-noworoczną bez wyrzutów sumienia, że nie pracuję.
5. Swimrun Stężyca
Gdybym wiedziała, że będę na tej trasie prawie cztery godziny, chyba bym się na to nie zgodziła! Jestem jednak słaba z matematyki i zwyczajnie się tego nie doliczyłam. I całe szczęście. Swimrun w Stężycy, obejmujący 4 kilometry pływania i 22 kilometry biegu – był dla mnie nowym, niezwykle ciekawym i atrakcyjnym doświadczeniem. Wspominam go teraz jako kwintesencję lata. Było ciepło, słonecznie i bez presji. I mimo braku tej presji, wraz z Olą Siwczuk wygrałyśmy rywalizację z dużą przewagą. Dowiedziałam się, jak to jest ugotować sobie łeb, biegać po krzakach, po których nie da się biegać oraz pływać w butach. Do tej pory pamiętam to cudowne uczucie, którego doznałam, gdy po kilku kilometrach biegu w upale, w piance neoprenowej i czepku na głowie, wpadłam do cudownej, chłodnej wody w jeziorze. Mój Boże. Dla takich chwil się żyje. A tu możecie przeczytać relację z tych zawodów.
6. Studia podyplomowe
W lutym rozpoczęłam studia podyplomowe na kierunku Zarządzania projektami IT na Uniwersytecie Gdańskim. Jeszcze dwa zjazdy, praca dyplomowa i będę miała całkiem nowy zawód, jakże odległy od mojego pierwszego – filologa polskiego (a po licencjacie jestem krytykiem przekazów medialnych, hie hie). Z jednej strony Project Management wydaje mi się wprost stworzony dla mnie, z drugiej – odrobinę za mało konkretny. Owszem, lubię kierować ludźmi i wspierać ich w działaniach, ale najbardziej lubię tworzyć coś samodzielnie. Tak czy inaczej, umiejętności zdobyte przez ten rok nauki z pewnością wykorzystam nie tylko w życiu zawodowym, lecz także w prywatnym. A do tego wszystkiego trafiłam do absolutnie najlepszej grupy projektowej. To właśnie od nich nauczyłam się najwięcej. A przy okazji zawarłam super dobre znajomości.
7. Triathlon w Bydgoszczy
Na temat tych zawodów rozpisałam się w oddzielnym wpisie. Powiem tak: to była magia. To było coś, co nie miało podstaw się wydarzyć. Zakwestionowało mi to moje dotychczasowe przekonania i wiedzę o sporcie – w bardzo pozytywny sposób. Od tej pory dobitnie wiem, że nie ma sensu zwracać uwagi na pojedyncze niewykonane treningi, niedowiezione waty czy słabe samopoczucie podczas biegania. To nie ma większego znaczenia – liczy się regularność i zaangażowanie. Start w Bydgoszczy był tym, do czego zmierzałam przez te wszystkie lata. Tak właśnie chcę się czuć na zawodach. Amen.
8. Co ona gada
Pewnego dnia moja świadoma i dobrowolna decyzja sprawiła, że przestałam mieć komu zdawać relacji z całego mojego bieżącego życia, co robiłam przez pewien czas z przerażającą intensywnością (i wzajemnością). Lubię gadać z ludźmi, lubię opowiadać, a wielokrotnie w tym roku słyszałam, że robię to dobrze. A więc złapałam za dyktafon w telefonie i jak największy plebejusz nagrałam w ten sposób coś, co opublikowałam potem jako podcast. I poszło! Po miesiącu, dwudziestu dwóch odcinkach i 2500 odsłuchań, dostałam pierwszą propozycję komercyjnej współpracy. Wierzę, że nie ostatnią. I nadal trochę nie dowierzam w to, że sama zaczynam lubić słuchać tego, co nagrałam. Mój głosowy pamiętniczek miał być dla mnie formą niezobowiązującej i szybkiej ekspresji twórczej, a szybko stał się czymś jeszcze ważniejszym.
9. Święta, święta
Wielkanoc i Boże Narodzenie były dla mnie w tym roku wyjątkowo dobrym czasem. Wielkanoc świętowałam ze swoją rodziną na Sycylii. Ubawiłam się z nimi setnie, pobiegałam po górach, popływałam w odkrytym basenie i przypomniałam sobie, jak dobrze się dogaduję ze swoją familią. Co prawda nie udało mi się jeszcze przejechać po torze wyścigowym w Racalmuto, ale wierzę, że to jeszcze przede mną – to jedno z moich marzeń na 2020 rok. Z kolei Boże Narodzenie spędzałam na miejscu. Spodziewałam się, że będzie ciężko i trochę smutno, a było… cudownie. Otaczają mnie fantastyczni ludzie i to nadal nie jest to, co mam na myśli. Jestem niemożliwie, niewymownie wdzięczna za to całe dobro, jakie na mnie spłynęło. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam, ale chyba jestem całkiem dobrym człowiekiem, skoro to się tak wydarzyło.
10. Relacje
Na koniec zostawiłam to, co jest tu najważniejsze. W tym roku miałam odwagę, aby postawić siebie i swoją przyszłość na pierwszym miejscu. Nie zgadzać się na coś, na co nie chcę się zgadzać, “bo tak wypada”. Nie dawać się robić, oszukiwać, wykorzystywać. Nie dawać sobie wmówić, że coś mi się tylko wydaje; że w tym mogę być dobra, ale w czym innym zawsze będę najgorsza na świecie; że słowa to coś więcej niż słowa. Nauczyłam się, że nie warto ignorować czerwonej lampki, która świeci się w głowie, i jeśli ją zignoruję, to proszę się o alarm, wycie syreny i wszystkie służby postawione w gotowości. I że intuicja naprawdę rzadko mnie myli, ale czasem myli, bo jestem tylko człowiekiem, który chce ufać, kochać i być szanowanym i kochanym.
Czasem kosztowało mnie to przepłakane dwa dni, innym razem nieskończoną tęsknotę, która chyba nie ma prawa się nigdy skończyć. Ten rok złamał mi serce, ale otworzył mi oczy.
Nabrałam dobrego rozpędu – niech ten 2020 będzie dla mnie co najmniej tak samo rozwojowy jak 2019.