No cóż. Zaczynamy ‘ostatki’.. Ostatnie treningi, ostatnie zakupy, ostatnie filmy Smoka na hopkach. Smutno, ale staram się szukać dobrych stron powrotu do Warszawy. Nie jest ich wiele i nie są bardzo przekonujące:
– nielimitowany dostęp do siłowni 2 km od domu,
– możliwość dojeżdżania wszędzie rowerem (ciekawe czy Myka się na mnie nie obraziła za stanie samotnie w kącie przez cały miesiąc.. i czy ja potrafię jeszcze jeździć bez spd?),
– BASENY, wszędzie baseny, dużo basenów za friko na kartę multisport!!! ooo tak, na to czekam z utęsknieniem! w jeziorze nie da się skupiać na technice (sami wiecie, te potwory..), a kartuska pływalnia jest za droga, żeby sobie na nią bezstresowo wpadać;
– szybki Internet bez limitu. Jak wrócę do Warszawy, to przysięgam, że obejrzę cały YouTube;
– pralka praleczka!!! Myślę że będzie chodzić bez przerwy przez co najmniej tydzień od przyjazdu;
– ..i zmywareczka! Muszę się pochwalić, że mój ukochany zmywał gary przez cały boży miesiąc. Ani razu nie skalałam się myciem naczyń. Coś pięknego. Niemniej cieszę się z widma odzyskania zmywarki, bo Wojtek już rozmyśla, jaki prezent mam mu za to podarować i czy ma mieć koła 26 czy 29 cali ;-);
– pralka praleczka!!! Myślę że będzie chodzić bez przerwy przez co najmniej tydzień od przyjazdu;
– ..i zmywareczka! Muszę się pochwalić, że mój ukochany zmywał gary przez cały boży miesiąc. Ani razu nie skalałam się myciem naczyń. Coś pięknego. Niemniej cieszę się z widma odzyskania zmywarki, bo Wojtek już rozmyśla, jaki prezent mam mu za to podarować i czy ma mieć koła 26 czy 29 cali ;-);
– pętla habdzińska. Płaska. Oczywiście, że tutaj jest ciekawiej, można się fajnie rozpędzić z góry i pocierpieć trochę na podjazdach, no ale.. to będzie miła odmiana..
– treningi WMT! co prawda dopiero od połowy września, ale już coraz bliżej..
No i to by było na tyle. Będzie mi okropnie brakowało tego wszystkiego, co mam tutaj i tylko tutaj- tras do biegania, na których nie spotykam nikogo przez 15 kilometrów, pętli do jazdy na Gi(g)an(t)cie, jeziora, a przede wszystkim samego domu w Grzybnie. Wielkiej i tylko naszej przestrzeni. Ciszy, która aż huczy w głowie. Możliwości beztroskiego wypuszczenia psów przed dom. Toru agility na wyciągnięcie ręki. Jaszczurek, sarenek i myszołowów, które mam przyjemność tutaj oglądać.
Jestem chyba dzieckiem wsi.. Prędzej czy później trzeba będzie się w takie miejsce przeprowadzić.
A dzisiejszy dzień upłynął mi bardzo przyjemnie i spokojnie. Smok potrenował (rano hopki, po południu 2x slalom) i ja też. Z samego rana 15 km rozbiegania, czyli powtórka z zeszłego tygodnia. Obiecywałam sobie, że będę pilnować tętna, żeby nie zrobić znowu 1,5h biegu ciągłego, ale.. i tym razem mi nie wyszło. Średnie tętno z tego biegu to 80% HRmax… no cóż. Łatwo nie było, jak to w Grzybnie. Naprzeklinałam na siebie strasznie przy tej okazji. Dobrze że nie piszę notek na bloga podczas treningów biegowych, bo wtedy zamiast radosnych sprawozdań z pobytu w Grzybnie byłby hardkorowy autopaszkwil. Jedno co pozytywne to fakt, że mięśniowo i oddechowo wcale się tym treningiem nie zmęczyłam. Może idzie ku dobremu, ale niespecjalnie potrafię w to uwierzyć. Jak przyjadę do Warszawy i okaże się, że wcale nie biegam swoich luźnych treningów szybciej/przy niższym tętnie, to znowu obiorę azymut na pustelnię smutku i goryczy.
Swoją drogą doprawdy fantastycznie wychodzą mi tutaj negocjacje.. Wczoraj nastąpiła zmiana planu w kwestii dzisiejszego biegu: zamiast 4×1 km na 85-90% miałam polecieć 15 km rozbiegania. Co z tego wyszło, to już wiecie. Zamieniłam 4 km z 90% na 15 z 80%, hmm… Ale nie ma tego złego- przynajmniej nie musiałam robić wsi na stadionie..
Po południu, kiedy wreszcie oderwałam się od pracy (Wojtek mi nie powiedział, że na dworze jest cieplej niż w domu i zmarzłam siedząc przy stole w kuchni), pojechaliśmy na naszą pętlę mtb. Trzy kółka na godne pożegnanie z trasą. Jechało się fantastycznie- dlaczego nie mogłam z takim samopoczuciem pojechać na te nieszczęsne sześć okrążeń przedwczoraj..? Trzeci raz jechałam na nowych, szybszych oponach i wreszcie zaczęłam pozwalać im na pokazywanie co potrafią. Nie zachowywałam się już jak lebioda, gdy wjeżdżałam na głęboki piach, dałam im poszarżować po kamieniach.. Siła autosugestii jest ogromna, bo jak przestałam się stresować łagodniejszym bieżnikiem i wyższym ciśnieniem opon to nagle okazało się, że wcale nie ślizgam się na nich jakoś specjalnie mocno.
Ale autosugestia to temat na co najmniej oddzielny wpis.
A więc idę uprawiać autosugestię: fajnie, że już niedługo do Warszawy! fajnie, że już niedługo do Warszawy! fajnie…
Jak powtórzę jeszcze trzysta razy to na pewno w to uwierzę.