Fot. pixabay.com |
Gorączka sobotniej nocy.
Nie dbasz o to, jaki właściwie jest dzień tygodnia i która jest godzina. Jesteś już zmęczony, nogi powoli odmawiają ci posłuszeństwa, ale gdy tylko siadasz przy stoliku, żeby chwilę odpocząć, zaczynają grać twoją ulubioną piosenkę, która porywa cię z powrotem na parkiet. Muzyka przeszywa twoje ciało, wibruje w środku, zgrywa się w jeden rytm z twoim sercem. Wokół ciebie jest tłum ludzi. Wydaje ci się, że wszystkich ich świetnie znasz, chociaż tak naprawdę widzisz ich po raz pierwszy. Makijaż dawno ci się rozmazał, oczko w rajstopach poszło już na całą długość nogi, ale bawisz się tak dobrze, że zupełnie o to nie dbasz.
Wiesz, że będziesz okropnie umordowany, zwłaszcza że czasem zdarza ci się popłynąć naprawdę mocno. Wracasz do domu kompletnie wyprany z energii i obiecujesz sobie, że następnym razem wyjdziesz z imprezy znacznie wcześniej. I że wypijesz tylko jedno piwo.
Czasem tak długo stoisz w kolejce do klubu, że masz ochotę odwrócić się na pięcie i wrócić do domu. Niekiedy bit zupełnie ci nie odpowiada, coca-cola jest za droga i w ogóle wszystko jest na nie. Mimo to i tak zawsze stwierdzasz, że było warto.
Z jednej strony po cichu marzysz o tym, żeby w któryś z tych sobotnich wieczorów pozostać w domu pod ciepłym kocem. Nie wracać nad ranem zmęczony, mokry i zziębnięty, czekając na ból głowy, który jak zwykle powita cię następnego poranka.
Ale potem przychodzi kolejna sobota, jesteś znowu rześki i świeży, gotowy na kolejną noc spędzoną w gronie znajomych, na falę endorfin i pozytywnych wrażeń.
Lubisz to uczucie? Pamiętasz to?
Ja nie, ale…
Teraz wyobraź sobie, że imprezujesz tak codziennie. Tylko zamiast kaca-mordercy masz zwykłe zakwasy, które koniec końców przybliżają cię do wymarzonego celu.
I że najwytrwalszym imprezowiczom rozdają medale.
I już masz gotowy przepis na triathlon.