Lada dzień mija nam pierwszy miesiąc w Gdyni. Jest bardziej niż spoko. Zmieniła się masa rzeczy, z których każda daje namiastkę efektu wow, a wszystkie razem stanowią absolutną petardę.
Przyznaję szczerze, że jak tylko przez moją klawiaturę przechodzą podobne słowa, gdzieś z tyłu głowy zaczynam słyszeć odliczanie do totalnej wywałki. No ale, jak to mówią, chwytaj dzień.
Podobno Gdynia to najbardziej nasłonecznione miasto w Polsce. Nie wiem, w jaki sposób zostało to obliczone, ale po dwudziestu dziewięciu dniach, z których chyba dwadzieścia osiem było słonecznych, muszę przyznać, że to raczej nie brednie. Nie było jeszcze dnia, żeby słońce zaraz po wzejściu nie odbijało się od tafli wody w basenie i nie było dnia, żebym wracała z treningu, nie mrużąc oczu od słońca. Wiecie, jak to dobrze działa na głowę? Dodajmy do tego fakt, że na każde psie siku mogę wychodzić ze zwierzakami do dzikiego lasu, a zupełnie nie-dziki, a za to ogromny las mam trzy minuty biegiem od domu, i jeszcze ten, że moje miejsce pracy w słoneczne dni to huśtawka na tarasie… Stąd właśnie klepię dzisiejszy wpis.
Z psami w osiedlowym lasku |
Mieszkam tu na osiedlu położonym na wzgórzu, co znaczy, że pogoda bywa tu nieco inna niż w pozostałej części miasta. Co więcej, ze wszystkich stron jesteśmy otoczeni lasami i wszędzie idziemy pod górę albo w dół. Jadąc rowerem do centrum miasta prawie nie muszę pedałować, wracając drałuję pod górę – i to taką, że ledwo starcza mi przełożeń w mojej miejskiej machinie. Miejscówkę mamy naprawdę dobrą, bo jesteśmy zaraz przy wylotówce na kaszubskie szosy. A to jest naprawdę COŚ. Po czterech sezonach kręcenia w kółko po pętli habdzińskiej mam tutaj absolutną ucztę dla oczu, płuc i kół. Wsiadam na rower, jadę przed siebie, mając nadzieję, że nie zgubię się za bardzo, następnie gubię się bardzo, potem znajduję… a wszystko to w przepięknych okolicznościach przyrody, na pustych szosach pośród łąk i lasów, no i oczywiście ciągle w dół albo pod górę.
Na nic zda się ściąga, gdy przeznaczeniem jest się zgubić! |
Jednym z największych zaskoczeń byli dla mnie ludzie. Przyzwyczaiłam się do Warszawy, jednocześnie nigdy nie uważałam mieszkańców Trójmiasta za wyjątkowo sympatycznych, a do tego po doświadczeniach sprzed lat nie miałam dobrego zdania o kierowcach w tych rejonach. A tu szok. Jak na razie mogę policzyć na palcach jednej ręki sytuacje “na mieście”, w których poczułam się choć trochę urażona albo niesprawiedliwie potraktowana, za to ciągle spotykają mnie bardzo miłe zaskoczenia, łącznie z kontaktami rower/pieszy-samochód. Za przykład niech posłuży sytuacja z wczoraj, gdy jechałam autobusem na trening do Sopotu. Wsiadłam do autobusu, zajęłam miejsce przy oknie, a za chwilę obok mnie usiadła pani w średnim/starszym wieku z dużą torbą zakupową. Na następnym przystanku zostawiła torbę i gdzieś się przemieściła, a na jej miejsce przyszła inna pani w podobnym wieku. Zorientowałam się w sytuacji dopiero wtedy, kiedy pani numer dwa subtelnym kopniakiem przemieściła rzeczoną torbę, żeby zmieścić się na siedzeniu. Wnet wróciła pani numer jeden. Pomyślałam sobie: oho, ale będzie boruta. Miałam tylko nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów. A co nastąpiło? “Ojej, to pani miejsce?! Najmocniej przepraszam!” “Ależ nie, nic nie szkodzi, niech pani siedzi, ja tak tę torbę tu zostawiłam…”. Niedowierzanie. Mogłabym długo wypisywać podobne przykłady: o panu dozorcy z pływalni, który odkąd zorientował się, że stoję przed drzwiami już od 5:10 (ach te autobusy), czeka na mnie i otwiera mi drzwi, żebym nie marzła na zewnątrz, albo o kasjerce z supermarketu, do którego weszłam, żeby zapytać o drogę, a ona wyleciała za mną, krzyczała i wskazywała mi kierunek, kiedy poszłam nie w tę stronę. Wszystko to są drobne sprawy, ale jednak z kategorii takich, które potrafią zrobić dzień. Co tu dużo gadać – dobrze się tu żyje.
A co dla mnie najważniejsze, trenuje się tutaj lepiej niż dobrze. I znów mogłabym się rozpisywać – choćby o tartanowej bieżni otoczonej lasem, na której boli jakby mniej, albo o pływaniu, które jest dla mnie tutaj tak niemożliwie fajną zabawą, że aż sama się dziwię. Ale o tym już innym razem…
Stadion Leśny wysyła dobrą energię |