Border collie – kiedy kończy się pozytywne zakręcenie, a zaczyna poważne zaburzenie

Zainspirowana dyskusjami w grupie dyskusyjnej na temat chorób border collie postanowiłam rozpisać się nieco obszerniej na ten temat. Niestety mam nieco doświadczenia, jeśli chodzi o dziwne fiksacje borderów, a konkretnie jednego ze swoich dwóch łaciatych.
Kiedy kupowałam Rastę (rok 2006) w Polsce było niewiele borderów z linii typowo pracujących. Ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, z czym to się je i jak powinien zachowywać się idealny border. Wiedzieli jedno: ma być pracoholikiem. To się udało- border był chętny do pracy, zawsze gotowy do działania, szybki, zwinny, wpatrzony w przewodnika i absolutnie oddany aportowaniu piłki.



Jako że w tamtym okresie kładło się największy nacisk na nakręcenie psa, bordera również się nakręcało. Do pewnego momentu wyglądało to całkiem atrakcyjnie, ale po przekroczeniu cienkiej granicy łatwo było dotrzeć na wyżyny absurdu.
Pies w ogóle nie odpoczywa? Nie szkodzi, przecież jest borderem! Border to pracoholik!
Pasie cienie na ścianie? Super, taki zwariowany!
Jak widzi piłkę, to świat przestaje dla niego istnieć? Tak ma być!
Zamknięty w klatce wali z nudów głową w ścianę? Prawdziwy border!
Z perspektywy obserwatora mogło to wyglądać nawet zabawnie, ale co się działo w głowie takiego psa i jak wyglądało codzienne życie z takim zwierzakiem – wiedział tylko on sam i jego właściciel. To trochę tak jak z nagraniami na YouTube’ie, pokazującymi np. wywiad ze schizofrenikiem. Gość gada trzy po trzy, widać że jest poważnie chory, a ludzie zrywają boki i rozsyłają sobie ‘śmieszny filmik’.
Przestałam się dziwić, że baza border collie z epilepsją ciągle się rozbudowuje i że nie tak łatwo znaleźć teraz linię bc, która jest zupełnie wolna od padaczki.
Czasem to, co wygląda jak niegroźna fiksacja, jest zalążkiem poważnych zaburzeń neurologicznych. Nie muszę szukać daleko, aby opisać dobry przykład: moja Rasta.
Już w jej późnoszczenięcym okresie odkryłam, że przejawia zupełnie irracjonalne obsesje, takie jak reakcja na dźwięk sprayu, odkurzacza, rozwijanej taśmy klejącej. Głównie na dźwięki, choć jednocześnie nie bała się wcale petard i fajerwerków (niestety do czasu – zmieniło się to nagle i niespodziewanie w całkiem poważną fobię). Niestety to wszystko rozwinęło się w zupełnie niepożądanym kierunku.
Po kolei, streszczając, żeby nie opowiadać całej jej dotychczasowej historii życia:
1. Kompletna nieumiejętność wyciszenia się. Ten pies nie śpi, on jest na stand-by’u. Na treningach agility przeżywałam z nią koszmar, bo jeśli byłam na placu przez osiem godzin, to ona przez cały ten czas jęczała, szczekała czy popiskiwała. Jeśli się zamknęła, to tylko dlatego, że była już wykończona swoimi wrzaskami. Łatwo zgadnąć, że z biegania z takim psem nici. Na początku treningu dawała z siebie 200%, a potem to stopniowo z niej ulatywało, aż zostawała dętka. Umysł chciał, ciało już nie mogło. Paradoksalnie, najbardziej męczyło ją siedzenie w klatce – tam, gdzie teoretycznie powinna odpoczywać.
Gdy trenowałam z nią regularnie, miałyśmy maraton z anginami. Wychodziła z jednej choroby, wpadała natychmiast w drugą. Ciągle zawalone gardło, gorączka, smutny pies na antybiotykach, immunosupresorach i najróżniejszych zastrzykach. Po zaprzestaniu agility minęło jak ręką odjął.
2. Odreagowywanie. Emocje Rasty były tak gwałtowne, że musiała szukać ich ujścia, żeby nie wybuchnąć. Efekt: na treningu nie mogłam spuścić z niej oka ani na sekundę, bo rzucała się do innych psów, żeby im nakłapać w twarz. Nie miała nigdy zamiaru ich gryźć ani gnębić, po prostu miała silną potrzebę powiedzenia im, że bardzo ich nienawidzi za to, że nie może w tej sekundzie pobiec po torze.
Na początku prezentując te zachowania zamykała się szczelnie w swoim świecie i nie reagowała na żadne bodźce. Szalenie wiele pracy i czasu kosztowało mnie dojście z nią do etapu, w którym mając tak silne pobudzenie, potrafiła skierować je w lepszym kierunku, np. szarpiąc się ze mną smyczą. Nie było to wyjście idealne, ale najlepsze z możliwych. Nagradzanie smakołykami w ogóle jej nie uspokajało, więc porzuciłam nadzieje o jakimkolwiek wyciszeniu.
Niemniej zdarzało się niestety, że była tak sfrustrowana swoim położeniem, że po wyjściu z klatki zaczynała np. gryźć ziemię. Zatem praca pracą, ale pewne rzeczy są nie do przerobienia, jak w mózgu coś nie styka.
Bardzo długo dawałam sobie wmawiać że to moja wina, że to ja nie nauczyłam psa odpowiedniego wyciszania się. Teraz z pełną świadomością, po kilku latach, mogę powiedzieć wyraźnie: bzdura. To jest nie do przeforsowania. Smoka też nigdy nie uczyłam odpoczywania, a on potrafi przez cały dzień spać. Mogę go złapać, kiedy szaleje w najlepsze i odbija się od ścian w radosnych harcach, wtrącić do klatki, a on zwinie się w kłębek i pójdzie spać. Znam wiele takich psów, za to nie znam zbyt wielu, które zachowują się tak jak Rasta.
3. Border Collie Collapse.
Ktoś w grupie dyskusyjnej zapytał, czy BCC zostało jednoznacznie zdiagnozowane. Nie, nie zostało. Spieszę wyjaśnić dlaczego: weterynarze w większości nie mają pojęcia, o co w ogóle z tym chodzi. Objawy nie pasują im do niczego, a wszelkie badania (krew, ekg, echo serca) wychodzą perfekcyjnie. Jedyne co mogą powiedzieć na wspomnienie o BCC to to, że jest taka możliwość. Diagnozowanie tej choroby jest skomplikowane, drogie i nie daje stuprocentowych rezultatów, więc osobiście nie widzę potrzeby, żeby bawić się w to u Rasty. Nie mam ciśnienia, żeby z nią poważnie trenować. Prowadzi życie wesołego, wiejskiego burasa; regularnie chodzi na dłuższe spacery, łapie frisbee, biega za piłkami, bawi się w obedience. Nic więcej od niej nie oczekuję i ona od życia raczej też nie. Nauczyłam się już jak z nią postępować i jestem przekonana, że zdiagnozowanie BCC zupełnie nic by w naszym życiu nie zmieniło. Niemniej – jeśli poprawi się dostępność badań diagnostycznych, chętnie udostępnię próbkę krwi Rasty – dla dobra rasy.
Wiele osób pytało mnie już o Rastowe epizody BCC i za każdym razem musiałam pisałam/opowiadałam od nowa, więc oto i cała ‘historia choroby’:
Pierwszy atak Rasta zaliczyła w wieku 2 lat, kiedy ścigała się na spacerze z psem. Było wówczas gorąco, a ona ruszyła ile sił w nogach i zrobiła za nim parę kółek. Wróciła do mnie i momentalnie straciła przytomność. Wyglądało to na tyle poważnie, że byłam pewna, że właśnie pies opuszcza mi ten łez padół. Po minucie (?) zaczęła powoli wracać do siebie i dała radę spokojnym krokiem dojść do domu, choć była mocno splątana i zdezorientowana. Po tym incydencie przebadałam ją w kierunku chorób serca – bez niepokojących zmian.
Drugi raz (listopad 2010) także poważnie mnie zaniepokoił, ale powiązałam go z klującą się babeszjozą. Na spacerze Rasta ruszyła szybkim biegiem i nagle ją powaliło. Nie było to aż tak dramatyczne jak za pierwszym razem, ale też po wstaniu była dość smutna. Następnego dnia okazało się, że ma babeszjozę, więc ten incydent uzasadniłam rozpoczynającą się chorobą.
Każdy kolejny przypadek charakteryzuje się tym, że (1) coraz mniej jej potrzeba, żeby paść na glebę, jednocześnie jednak (2) atak wygląda łagodniej niż poprzedni.
Trzecie omdlenie wydarzyło się, kiedy wyszłam z nią na krótki wieczorny spacer pod blok i spotkała tam posokowca sąsiadów. Reszta scenariusza była taka sama jak za pierwszym razem: gwałtownie się za nim zerwała, a potem wróciła do mnie i osunęła się na ziemię. Po ‘zmartwychwstaniu’ zachowywała się jakby nic się nie stało.
Czwarty raz był niejako przełomowy, bo po raz pierwszy zdarzyło jej się zemdleć bezpośrednio po treningu frisbee. Nie było wyczerpująco, ale.. niedaleko jeździł furkoczący traktor i widziałam, że z niewyjaśnionego powodu ją to niepokoi. Skumulowało się więc pobudzenie fizyczne z psychicznym i kiedy schowałam frisbee, ona padła.
Sytuacja numer pięć: otworzyłam drzwi mieszkania, aby wyjść z psami na wieczorne siku. W tym samym momencie sąsiadka z (wyjątkowo jazgotliwym) psem wracała do domu. Trzy wydzierające się psy spotkały się na korytarzu i darły japy tak długo, aż nie wykopałam borderów w stronę windy. Dotarliśmy do windy, a Rasta na ziemię.
Te pięć sytuacji było pełnowymiarowymi ‘atakami’ z chwilową utratą świadomości i/lub zasłabnięciem. Oprócz tego kilka razy zdarzało się coś, co zmierzało do gleby, ale udało się to zatrzymać w ostatniej chwili. Niestety jeden z takich przypadków wydarzył się dosłownie parę dni temu po spacerze, na którym rzucałam borderom piłkę. Robię to często i nigdy Rasty to zbytnio nie obciążyło. A teraz tak. Zrobiła swoją minę, świadczącą o tym, że nastąpiło przegrzanie mózgu, poplątały jej się łapy i wzrok odpłynął za horyzont. Na szczęście w porę to wyłapałam i kazałam się jej położyć i zostać tak na kilka minut.
Innym razem po zabawie frisbee Rasta zaczęła się chwiejnym krokiem oddalać w przeciwnym kierunku (w stronę ulicy, dodajmy), nie reagując na moje wołania. Kompletna mózgowa awaria.
Nie jest to fajna rzecz, bo nie wiem już, na co mogę sobie z nią pozwolić i czy faktycznie zaraz nie będzie skazana na spacerki dookoła bloku.
Na koniec jeszcze słowo o wynikach badań ekg dla psów uprawiających agility. Moja subiektywna opinia, a nie jestem weterynarzem, zatem zapraszam do ewentualnej dyskusji.
Czasem czytam, że ekg pokazało jakiemuś psu ‘serce sportowca’, czyli powiększenie komory. Właściciel uznaje to za najlepszy znak, że pies jest w doskonałej kondycji. Problem tylko w tym, że zazwyczaj chodzi o psa, który trenuje 2-3 razy w tygodniu po godzinie.
Patrzę na to z zupełnie innej perspektywy i wydaje mi się, że powiększenie serca u takiego psa to raczej niepokojący objaw. Psy w warunkach naturalnych biegałyby znacznie więcej, niż mają okazję przy nas – nawet jeśli agilitujemy z nimi kilka razy w tygodniu. Może w takim razie psy wałęsające się samopas po ulicy też mają serca sportowców? W takim razie jaki pies NIE MA takiego i dlaczego?
Jeśli człowiek, który zaczął przygodę z bieganiem i od kilku miesięcy biega po 40-50 km tygodniowo pójdzie do lekarza i na ekg wyjdzie mu powiększone serce, to z pewnością nikt o zdrowych zmysłach nie stwierdzi, że to przez jego ‘wyczynowe’ uprawianie sportu. A co dopiero jeśli chodzi o psy, które są naturalnie o wiele, wiele bardziej wydolne niż człowiek? Rzecz do przemyślenia.
Wracając na parę ostatnich zdań do głównego tematu wpisu, czyli do borderowych fiksacji: na szczęście obecnie w Polsce widać już sporo psów z najróżniejszych linii pracujących i amatorzy sportu kynologicznego mogą szybko się przekonać, że pies sportowy nie jest kłębkiem nerwów, którego rozsadza energia i który jest nie do opanowania. Wręcz przeciwnie. Ciekawe czy ktokolwiek uwierzyłby w to kilka lat temu..
raa

Możliwość komentowania została wyłączona.