Afera z meldonium ma co najmniej podwójne dno

Informacja o stwierdzeniu meldonium w organizmie Ivana Tutukina, rosyjskiego triathlonisty, który wygrał tegoroczną edycję Herbalife IRONMAN 70.3 Gdynia skłoniła mnie wreszcie do podjęcia tematu, który już od bardzo długiego czasu chodził mi po głowie.

Kontekst tej sytuacji opisałam już na portalu magazynbieganie.pl, więc tutaj przejdę od razu do rzeczy, a konkretnie do przedstawienia odpowiedzi na pewne pytania z mojej perspektywy.

Po pierwsze – czy Tutukin jest oszustem? Według mnie nie, jeśli rzeczywiście przestał brać meldonium w październiku 2015 roku, czyli wtedy, gdy ten środek nie był jeszcze oficjalnie zabroniony przez WADA. Warto przy tym zauważyć, że meldonium było w Rosji dostępne bez żadnego problemu w każdej aptece.

Tutaj pojawia się jednak kluczowe pytanie: czy branie leków jest w przypadku zdrowego człowieka, sportowca, w porządku? Termin “lek” jest tutaj bardzo ważny, ponieważ pomimo powszechnej dostępności środka nie jest i nie było to coś, co każdy może sobie łykać jak cukierki. Na zeszłorocznym zjeździe Polskiego Towarzystwa Dietetyki Sportowej pojawiło się jedno bardzo ważne zdanie, z którym wszyscy prelegenci się zgodzili. Jeśli coś, co ma podnosić wydolność (przyspieszać regenerację itp.) jest legalne, to znaczy że nie działa. A jeśli działa, to jest nielegalne. Proste, brutalne i w stu procentach prawdziwe. Meldonium to nie są aminokwasy rozgałęzione albo białko serwatkowe, które każdy może dostarczyć sobie w formie preparatu lub naturalnie, z pożywienia. To jest LEK zażywany w przypadku konkretnych chorób, mający określone działanie i szereg możliwych skutków ubocznych.

Dlaczego o tym piszę? A no dlatego, że znam osobiście, internetowo i/lub z opowieści znajomych masę sportowców-amatorów, którzy potrafią naszprycować się aspiryną, żeby lepiej pobiec w zawodach albo “sztachnąć się” inhalatorem na astmę przed startem. Lekarstwa coraz częściej łyka się jak dropsy i niestety nie dotyczy to tylko babć-hipochondryczek, lecz także właśnie zupełnie zdrowych kombinatorów, którzy w ten sposób chcą uzyskać przewagę nad innymi (lub samym sobą).

Pomijając kwestię typowo zdrowotną – to jak takie środki wpływają na ich stan zdrowia, także w dłuższej perspektywie – pozostaje sprawa zwyczajnej uczciwości. Czy amator, który próbuje pakować w siebie farmaceutyki po to, żeby szybciej pobiec, oszukać infekcję na rzecz startu w zawodach i dopuszcza się innych, podobnych procederów, jest lepszy-uczciwszy od zawodowca, który bierze takie, powiedzmy sobie, meldonium? Moim zdaniem nie.

Pojawia się jeszcze trzecie pytanie, na które tym razem niestety nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi. Jak wielu sportowców wyczynowych – urodzonych spryciarzy albo takich, którzy mają przy sobie sztab lekarzy i farmaceutów – bierze coś, co nie jest jeszcze zabronione, a wszyscy dobrze wiedzą, że jest podejrzane? Co daje im przewagę, podnosi zdolności wysiłkowe, minimalizuje odczucie bólu? Czy wielkie gwiazdy sportu to właśnie tacy “cisi koksiarze”? A przede wszystkim, jeśli tak, to czy oni sami zdają sobie sprawę z tego, że robią coś moralnie i zdrowotnie niedobrego? Mam nadzieję, że sprawa z meldonium będzie przestrogą dla wszystkich, którzy próbują być sprytni i myślą, że wizyta w aptece zastąpi im trening na stadionie.