DROGI PAMIĘTNICZKU czyli tajne zapiski treningowe

W archiwizacji treningów na pewno nic mi nie umknie, bo wszystko zapisuję w sumie w trzech, a nawet w czterech źródłach. Pierwszy i najrzadziej przeze mnie używany to Polar Flow, gdzie wgrywam na bieżąco zrealizowane sesje. Flow z kolei synchronizuje się automatycznie z Training Peaks, z którego korzystam od niedawna. Kompletnie go nie ogarniam i na szczęście nie muszę, bo nie jest on dla mnie. Trzecim źródłem jest tabelka w Excelu, na każdy miesiąc osobna, w której zapisuję najważniejsze dane dzienne: treningi (struktura, kilometraż) i inne elementy, które są w jakiś sposób dla mnie istotne. Daje mi to przede wszystkim ogólny ogląd miesiąca. Takie tabelki prowadzę już od początku 2015 roku. Ostatnie, najbardziej rozbudowane zasoby mam w… zeszytach. Tak, w analogowych zeszytach, w których się pisze długopisem 🙂 Szok i niedowierzanie.
Prowadzenie osobistego dzienniczka treningowego – właściwie to ze względu na szczegółowość wpisów mogę go nazwać pamiętniczkiem – ma gigantyczne zalety. Z zapisków sprzed roku dowiaduję się jak bardzo potrafiłam przytyrać i jak mocno potrafiłam przybombić. I dopiero z perspektywy czasu jestem w stanie dostrzec związki przyczynowo-skutkowe. Na bieżąco nie jestem w stanie tak obiektywnie spojrzeć na takie kwestie – zawsze mi się wydaje, że mogłabym więcej, szybciej i mocniej. Byłoby trochę łatwiej, gdybym była człowiekiem, który produkuje choć trochę kwasu mlekowego… 🙂 
Typowy Triathlonista.
Ledwo zdołałam zrobić zdjęcie tego fragmentu, tak się śmiałam 😀 “W sobotę dopadł mnie spory zmęcz, serce tak mi waliło że aż mi szczękały zęby” made my day!
Czasem zapiski są idiotyczne, czasem całkiem mądre, bo jakoś udaje mi się brać pod uwagę to, co sobie tam zanotuję.
Podjara roku, w tym momencie miało się wszystko zmienić, i tak rzeczywiście było. Gdyby nie to, pewnie długo bym się jeszcze wahała, czy przeprowadzać się z Warszawy.
Mniej więcej od grudnia 2015 trwa niekończąca się passa pod tytułem: “Jednak kocham pływać”

Tak było na początku roku, a teraz jest znowu szybciej i szybciej… Lajkuję to!
Pod koniec września 2015 zaczęłam prawie codziennie wpisywać swoje treningi właśnie do swojego osobistego zeszyciku. Po całosezonowej prawie-przerwie od porządnych treningów pływackich, wróciłam do roboty z WMT i od razu postanowiłam pisać ile się da, żeby nie mieć potem dylematów, czy w danym czasie pływałam mniej czy więcej, szybciej czy wolniej. No i, co nie mniej ważne, jak na to reagowałam i jak to wszystko się składało z pozostałymi treningami. W ciągu roku i trzech miesięcy zapisałam już dwa zeszyty, niedawno zaczęłam trzeci.
Archiwum X. Lepiej żeby nikt tego nigdy nie znalazł 🙂
Zapiski tworzę zazwyczaj krótko po powrocie z treningu, więc powodzenia z rozczytywaniem ich. Jestem pewna, że po latach będzie to dla mnie arcycenne źródło informacji i wspomnień. Bardzo mnie ciekawi, gdzie będę za dwa, trzy lata i z jakimi emocjami będzie wiązać się dla mnie wracanie do tych zapisków.
Ostatnio na przykład wróciłam do swojej “pamiętniczkowej” relacji z debiutu w zawodach pływackich i uśmiechnęłam się do siebie w duchu, że perspektywa tak szybko się zmienia:
Rozkmina o tym, że jakbym popłynęła 35.xx na 50m kraulem to byłabym królową świata.
W tym roku nie zabiła mnie satysfakcja po 34.xx 😉

Podobna sytuacja z 400dow – w zeszłym roku 5:55 odebrałam jako szczyt marzeń, w tym roku miałam niedosyt po 5:33..
Moje pływackie zapiski często wyglądają właśnie tak.
Albo tak:

 

Choć czasem wyglądają też tak:
Przerwa 2 sekundy zawsze na propsie.
Zapiski z biegania trochę rzadziej tryskają endorfinami – tym cenniejsze są dla mnie notatki w tym tonie:
Oraz pozytywne afirmacje:
Tak, pozytywne afirmacje są zdecydowanie cenne. Polecam tę formę archiwizacji treningów – można się nieźle uśmiać i wyciągnąć sporo wniosków na przyszłość.

Możliwość komentowania została wyłączona.