Dobrze jest się dzielić wiedzą.
W zeszłym tygodniu ze względu na awarię pleców (tutaj o tym) miałam dużo czasu żeby ją chłonąć 😉 I sporo okazji, bo przez cały tydzień odbywał się w okolicy Gdyński Tydzień MTB. Trzeba przyznać, że Gdynia jest stworzona dla miłośników jazdy rowerem po bezdrożach, a miasto doskonale wie jak to wykorzystać. Ale już się zamykam, bo znowu zacznę rozpływać się na temat wyższości Gdyni nad każdym innym polskim miastem…
W chwilach desperacji zawsze można rzucić rower i uciec na drzewo. |
Zatem poniedziałkowe, środowe i piątkowe popołudnie spędziłam w salce stadionu rugby, słuchając chłopaków z klubu EDF Trek Gdynia – gospodarzy wydarzenia – i zaproszonych przez nich gości. Choć wszystko kręciło się, nomen omen, wokół mtb, tematyka wykładów poruszała kwestie znacznie szersze. Kto nie był, niech żałuje i mówię-piszę to także do triathlonistów i biegaczy, czyli grup, które tytułowe “em te be” omijają często szerokim łukiem 😉
Jak to zwykle bywa, po powrocie z wykładów usiadłam sobie ze swoim tajnym dzienniczkiem treningowym i wypisałam sobie mnóstwo informacji i myśli, które uważam za cenne. Jak już się pewnie domyślacie, ten wpis powstaje po to, żeby podzielić się z Wami niektórymi z nich.
Wybrałam po dwa elementy z każdego wykładu – pojedyncze informacje, luźne myśli – które uznaję za szczególnie ważne i w miarę uniwersalne. Każdy z nich opatruję swoim komentarzem, bo przecież nie byłabym sobą, gdybym się nie znała, a się nie wypowiedziała. Z góry przepraszam za wszelkie nieścisłości i niedopowiedzenia. Mam nadzieję że błędów rzeczowych uniknę, za ewentualne przepraszam podwójnie. Wszystkie notatki są spisywane z pamięci i przedstawione subiektywnie 🙂
Bartek Nazar – temat wykładu: (hardkorowe) przetrenowanie w sporcie amatorskim
1. Jeśli coś z tyłu głowy mówi nam, że przeginamy pałę, to najprawdopodobniej tak jest, a możemy się o tym boleśnie przekonać z dnia na dzień. Nie warto, bo potem wraca się nie tygodniami, ale miesiącami i latami.
Szczerze mówiąc słuchałam z lekkim przerażeniem, bo zdawałam sobie od początku sprawę, że właściwie to słucham o sobie sprzed kilku lat. Też kiedyś wpędziłam się świadomie (?) i dobrowolnie (?!) w podobny stan, w którym byłam świadoma tego, że igram sobie z własnym życiem, stąpam już po bardzo cienkiej linii, a jednocześnie nie miałam pojęcia, czy da się z tym cokolwiek zrobić. Do tej pory jestem pod wrażeniem możliwości mojego organizmu, że się z tego wyratował z dość niewielkimi stratami (choć nie chcę zapeszać, bo różnie to bywa). Po prostu gdy już było hardkorowo źle, to fizjologia przejęła dowodzenie nad wszystkim, łącznie z siłą woli. I tak to właśnie działa.
Zawsze się zastanawiam co odpowiedzieć, kiedy ktoś mnie pyta, jak długo zajmuję się sportem. Nigdy nie wiem, czy liczyć te dwa lata, kiedy coś tam próbowałam robić, ale każda regularność powiedzmy-że-treningowa dłuższa niż tydzień kończyła się przedziwną kontuzją. Nie ma chyba nic gorszego od tego, gdy trolluje cię twój własny organizm – chcesz wstać i pójść biegać, a twoje ciało mówi, że nie ma opcji, wszystko cię boli, masz zostać w miejscu i się nie ruszać. Namacalne, fizyczne odczucie kierowane wyłącznie przez głowę. No nie polecam. Czułam się wtedy z tym tematem zupełnie sama i bardzo długo nie wiedziałam, że inni też tak mogą mieć. Naprawdę warto mówić o takich rzeczach.Opłaca się czasem odpocząć, posłuchać mądrzejszych, porzucić swoje ambicje i pójść za głosem rozsądku, który bywa bardzo mocno przygłuszony tym, że dobrze nam się trenuje.
2. TRE – Trauma Releasing Exercises
Organizm ludzki rządzi się wieloma własnymi prawami, z których warto korzystać, żeby sobie pomóc. Nie będę się więcej rozpisywać, bo wszystko jest na filmiku powyżej. Dodam tylko, że na początku października w Gdańsku będą warsztaty tej metody – link – na które chyba się nawet wybiorę, a bo co!
Dodam tylko w tym punkcie, że uśmiechanie się – nawet takie na siłę – też pomaga na wyjście z dołka psychofizycznego. O aktywności fizycznej to już nawet nie wspomnę. Tak po prostu działamy. Czysta fizjologia. Możemy się upierać, że to nas nie dotyczy, ale fakty są zupełnie inne.
Mariusz Goliński (link do profilu na Rehasport.pl) na temat metod regeneracji
1. Sen to bezapelacyjnie najlepsze wspomaganie organizmu jakie istnieje.
Niby każdy o tym wie, ale mało kto naprawdę bierze to sobie do serca. Jeśli nie mamy czasu na sen, nie mamy potem siły na funkcjonowanie i koło się zamyka, bo jesteśmy mało skuteczni na treningu i w życiu. Nawet skrócenie ilości snu do 6,5 godziny przez dwa tygodnie powoduje znaczące obniżenie możliwości organizmu – ze szczególnym uwzględnieniem efektywności sportowej. Przyznaję, że sama mam z tym problem, bo gdy wstaję rano o 4:30, musiałabym zasypiać już o 20:30, żeby uzyskać pełne osiem godzin snu. Jestem bardzo wrażliwa na drastyczny niedobór snu, więc czasem organizm sam domaga się popełznięcia do łóżka o tej porze i padnięcia tam na twarz, ale niestety dużo rzadziej niż powinien. Zapisuję jako element do poprawki na kolejny sezon.
2. Agresywne metody regeneracji wpływają ujemnie na adaptację treningową.
Im bardziej zależy nam na krótkoterminowym efekcie, im szybciej chcemy wrócić do formy sprzed treningu/zawodów (które są bodźcem osłabiającym) – tym agresywniejszych metod regeneracji powinniśmy używać. Co jednak istotne, “sztuczne” przyspieszanie regeneracji może upośledzać zdolności adaptacyjne organizmu. Ta myśl była dla mnie bardzo ważna, bo intuicyjnie tak właśnie zawsze postępowałam – w okresie przygotowawczym dawałam sobie spokój z noszeniem skarpetek kompresyjnych, lodowymi kąpielami itp., żeby zniszczone tkanki mogły w spokoju przemyśleć to co się wydarzyło i zareagować na to w odpowiednim dla siebie tempie.
Aleksander Błażkiewicz (link do profilu na Rehasport.pl) na temat rolowania i rozciągania
1. U sportowców, którzy przychodzą do fizjoterapeuty z problemem bolących pleców w odcinku lędźwiowym, źródło problemu bardzo często znajduje się w tak zwanym zespole skrzyżowania dolnego. W tym miejscu wchodzimy już w mój ulubiony temat powięzi i punktów spustowych (dlaczego ulubiony? a no dlatego – link), więc urywam i odsyłam do wujka Google i innych mądrych źródeł. Dodam tylko na marginesie, że następnego dnia po wysłuchaniu wykładu usłyszałam od ortopedy, że – choć nie padł dokładnie ten termin – właśnie to mi dolega 😉
2. Rozciąganie nie musi, a nawet nie powinno być okropnie bolesne.
Aleksander proponuje, aby rozciąganie jednej partii mięśni obejmowało 3 serie po 20 sekund. Nie warto pogłębiać zakresu siłą, wraz z czasem i wykonanymi powtórzeniami pójdzie niejako samo. I jeszcze jedna istotna sprawa: najpierw rolowanie, potem rozciąganie.
Łukasz Derheld o przygotowaniu i starcie w górskim wyścigu etapowym*
1. Dobrze jest poznać trasę jak najwcześniej przed wyścigiem, żeby wiedzieć, czego realnie się spodziewać. Zawodnicy przygotowujący się do igrzysk olimpijskich jadą trenować na trasie wyścigu już rok przed tą najważniejszą imprezą, a dane uzbierane na podstawie prób wykorzystują później przez cały pozostały okres przygotowawczy (to dotyczy także zawodników triathlonu!). Nasze wyobrażenia co do trasy – na przykład to że są tam długie podjazdy – mogą nie odwzorowywać w pełni tego, co naprawdę nas tam czeka, bo TAKIE podjazdy to nawet nam się mogły nie śnić, jeśli mieszkamy na Pomorzu. Nasz końcowy wynik w docelowym wyścigu sezonu może zależeć od niuansów związanych ze specyfiką trasy, więc zapoznanie się z trasą i dopasowanie treningu do tejże to zdecydowanie opłacalna inwestycja.
2. Wygrana w pierwszym etapie może oznaczać klęskę w całym wyścigu. Łukasz pokazywał dane z pulsometru, na podstawie których można było zobaczyć, jak sumiennie trzymał się założonych zakresów tętna. Zestawiał je także z wynikami poszczególnych etapów, podczas których konsekwentnie piął się w górę. Innymi słowy: negative split to nie bzdura. Podziwiam zimną krew, bo mnie zawsze porywa melanż, wykorzystuję dzień konia i testuję na sobie wszystkie inne juniorskie błędy.
*startowałabym. Kiedyś na sportowej emeryturze se wystartuję.
Sławek Wojciechowski o przygotowaniu sprzętu na wyścig etapowy
1. To jest ważne!
Przyznaję że to niezwykle głęboki wniosek z mojej strony, ale pozwólcie że go rozwinę. Mózg mi ugotowało od zapamiętywania całej długiej listy rzeczy, które powinno się mieć ze sobą na miejscu wyścigu, żeby nie zostać z ręką w nocniku (na przykład, nomen omen hehe, bez klocków, tak jak ja w Augustowie w tym roku – link tutaj). Potem ów mózg już całkowicie wyparował gdy zobaczyłam, ile szpeju można upchnąć w maleńkiej torebce podsiodłowej. Zabawa w “torebkapodsiodłowa.zip” na szczęście mnie nie dotyczy, bo w mojej dyscyplinie awaria sprzętu oznacza koniec imprezy, ale warto było to zobaczyć, żeby uwierzyć, niczym niewierny Tomasz. (Pssst, Sahmurai Sword jest zarąbisty). Dotyczy mnie natomiast dbanie o takie szczegóły jak dokładne wyczyszczenie i sprawdzenie sprzętu oraz odbycie próbnej przejażdżki przed startem. MTBowcy mają trochę przerąbane, bo pomiędzy etapami może się okazać, że popsuli jakiś maleńki element, który im zamiata sprawę, na przykład ułamał im się ząb w korbie. I tutaj wracamy do początku akapitu. W sumie to dobrze byłoby mieć ze sobą obwoźny sklep z częściami.
2. NIE MA PECHA W SPORCIE!!!!!!!
Bolduję, powiększam i koloruję, bo to jedna z najważniejszych okołosportowych rzeczy jakie ostatnio usłyszałam. Proste i prawdziwe jak cholera. Warto sobie to wziąć do głowy – bardzo bolesne, ale niezwykle wyzwalające podejście. Niesamowite jak często zasłaniamy się pechem (ewentualnie – w kontekście fizjologicznym – słabym dniem), a tak naprawdę “pech” to nasze zaniedbanie, niedopatrzenie, jak zwał tak zwał, w każdym razie nic nie dzieje się bez przyczyny- to wszystko konsekwencje naszych czynów i wyborów jakie dokonaliśmy. [Szkoda że jestem takim sprzętowym ignorantem. Dobrze że mam Wojtka :D] Jak na wykład na temat sprzętu to będzie teraz bardzo filozoficznie i egzystencjalnie, ale sport to z mojego punktu widzenia taka metafora życia “rzeczywistego”, a przyjęcie do wiadomości, że w sporcie nie ma pecha powoduje, że ze sportu robi się taka fajniejsza, bardziej zrozumiała wersja życia.
Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz albo – bardziej rowerowo – jak nie posmarujesz to nie pojedziesz. Och, gdyby smarowanie załatwiało temat! 😉
Mariusz Goliński o treningu interwałowym
Przyznaję że z tego wykładu mam głównie notatki osobiste, które wyjaśniły mi pewne proste prawidłowości związane z fizjologią człowieka. Czasem gdy robię jakiś trening, który nie jest moją ulubioną długą łupanką w średniej intensywności (ech) zaczynam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak, że reaguję w taki a nie inny sposób. Dane które zostały zaprezentowane uświadomiły mi, że wszystko jest ze mną OK. To co mnie szczególnie poruszyło, to wykres mocy z wyścigu indywidualnej jazdy na czas versus z wyścigu mtb – namacalny dowód na to, że triathloniści ścigający się w konwencji z draftingiem powinni poważnie pomyśleć o włączeniu bodźców tego rodzaju do swojego treningu. Ściganie się po lesie wymaga od zawodnika generowania bardzo, BARDZO zmiennej mocy. W tego typu zawodach zdarzają się zarówno odcinki, podczas których moc jest równa zeru (np. długie zjazdy), ale także takie, na których ciśnie się wysoko ponad progiem. Tak właśnie wygląda także wyścig w triathlonie na dystansie olimpijskim. Tylko – na szczęście – nie ma po drodze tylu korzeni 🙂
To by było na tyle, co się nasłuchałam w tym roku. Wnioskuję o ponowne zorganizowanie tygodnia mtb, a najlepiej tygodnia xterra 😉 To nie przypadek, że aktualną mistrzynią świata w triathlonie jest mistrzyni świata w crosstriathlonie. Trzeba się przeprosić z góralem i już więcej nie próbować go bestialsko sprzedawać.
OGŁOSZENIE PARAFIALNE!
Wczoraj narodził się mój fanpejdżyk. Dasz lajka? 🙂