Czego słuchać na treningu – muzyki, podcastu czy śpiewu ptaków?

Jedni nie wyobrażają sobie wyjścia na bieganie bez słuchawek w uszach; inni wprost przeciwnie – nigdy nie pozwalają sobie na rozproszenie uwagi podczas treningu. Do której grupy należę, jakie są zalety i wady słuchania i nie słuchania muzyki podczas biegu? Spieszę z wyjaśnieniami.

Audiobooki
Zacznijmy od elementu, o którym niestety nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Podobno istnieją ludzie, którzy są w stanie skupić się jednocześnie na poruszaniu kończynami i wsłuchiwaniu się w fabułę. Ja do nich nie należę. Podobnie nie potrafię oglądać mądrego serialu jeżdżąc na trenażerze (w roli niemądrego świetnie sprawdza się “Ukryta Prawda”, polecam). W związku z tym, mimo najszczerszych chęci, nie mogę polecić Wam żadnych wciągających książek do słuchania. Obiecuję jednak że w najbliższym czasie spróbuję posłuchać czegoś z Audioteki, Audible, Storytel albo z  Empiku.

Podcasty
Na szczęście całkiem inaczej ma się sprawa z podcastami. Słucham ich całkiem wielu – po polsku i angielsku – podczas długich rozbiegań. W magiczny sposób sprawiają że kilometry mijają jakoś szybciej.
Na świeczniku są między innymi: Więcej Niż Oszczędzanie PieniędzyTripower Podcast, Kropka nad M, RunForest Podcast, Z pasją o mocnych stronach. Po angielsku słucham najczęściej: Stuff To Blow Your Mind, TEDTalks Health, TED Talks Education, The Podcast, The Science of Success i University of Oxford – Psychiatry (no co).



Muzyka
Dochodzimy wreszcie do muzyki, so drop the bass!
Na krótkich (do 10 km), luźnych biegach słucham sobie muzyki z Deezera albo nie słucham niczego – zależnie od lokalizacji, bo w lesie bywa tak cicho i milutko, że aż szkoda psuć to choćby najlepszym bitem. Gdy biegam z psem, nie zabieram słuchawek – muszę mieć oczy dookoła głowy. Kiedy mam do zrobienia mocny trening (np. bieg progowy) a jestem na nim sama, chętnie włączam sobie muzykę. Nienawidzę słuchać swojego dyszenia, a gdy ma się próg prawie tam gdzie maks, to dyszenie a la Darth Vader jest naprawdę deprymujące. Podobno energetyczna, odpowiednio dobrana muza potrafi tak zagrzać do boju, że podnosi wytrzymałość na wysiłek o kilka procent.

Dobra rzecz w muzyce to to, że gdy cię trafi, nie czujesz bólu.

Z mojego doświadczenia wynika, że autor powyższych słów – Bob Marley – miał absolutną rację. Dobry bit włączony w odpowiedniej chwili pozwolił mi niejeden raz na wykonanie bądź dokończenie mocnego zadania na bieżni czy na trenażerze. Moja reakcja fizyczna na niektóre kawałki jest wręcz zaskakująca i w ułamku sekundy jestem w stanie przejść ze stanu użalającej się nad sobą sierotki (ojojoj, jak ciężko, ojojoj) do pełnego sił tygrysa.
No dobra, niech Wam będzie, to jest między innymi TO.  W ogóle Fokus, sam lub z ekipą, bywa głównym fundatorem moich udanych treningów. Ostatnio na biegach progowych towarzyszy mi też często Santigold, chociaż często też wolę posłuchać czegoś, co mnie uspokoi i ustawi mi fajny rytm.
Na trupio intensywnych treningach albo na bardzo krótkich, bardzo mocnych odcinkach nie słucham nic – nie ogarnęłabym się ze słuchawkami 😉

W 1998 roku legendarny biegacz, Haile Gebrselassie, przed (udaną!) próbą bicia halowego rekordu świata na 2000m poprosił organizatorów mitingu, aby podczas wyścigu puszczono z głośników znany utwór: “Scatman” autorstwa Scatman Johna. I rzeczywiście, jeśli wsłuchamy się w tło, usłyszymy to charakterystyczne Ski-bi dibby dib yo da dub dub, yo da dub dub… 🙂 Podczas wywiadu dla Athletics Weekly Gebrselassie przyznał, że rytm piosenki idealnie wpasowuje się w kadencję kroków, potrzebną do pobicia rekordu.

Kiedy zrezygnować ze słuchawek?
Oprócz kwestii czysto pragmatycznej – słuchawki bywają zwyczajnie niewygodne – pozostaje sprawa znacznie ważniejsza, czyli bezpieczeństwo. Nie radzę odłączać się od otoczenia całkowicie – głośna muzyka może spowodować, że nie usłyszymy nadjeżdżającego samochodu albo tego innego zbliżającego się niebezpieczeństwa. Z tym kłopotem można pośrednio poradzić sobie wkładając słuchawkę tylko do jednego ucha, najlepiej prawego. Rzecz jasna nie ma wtedy mowy o uczcie melomana, ale słychać wystarczająco dużo, żeby móc czerpać z tego jakąś przyjemność. Zdradzę Wam tajemnicę – właśnie w ten sposób umilam sobie długie rozjazdy na szosówce.

No i na koniec sprawa, która wydaje się oczywista, ale odkąd przydarzyła mi się osobiście, to już niczego nie uznaję za niemożliwe. Kiedy umawiamy się z kimś na trening, zostawmy słuchawki w domu – konkurowanie z muzyką o uwagę swojego rozmówcy nie może skończyć się dobrze 😉

Muzyka łagodzi obyczaje
Nawet jeśli podczas właściwej sesji treningowej – albo, co się rozumie samo przez się, podczas startu – nie chcemy lub nie możemy słuchać muzyki, wcześniejsze nastawienie się do boju może zdziałać cuda. Zauważyłam że odkąd dojeżdżam na treningi samochodem, wysiadam z niego bardziej “rozgrzana mentalnie”. Dlaczego? Bo przez całą drogę drę się wniebogłosy do kawałków, które znam na pamięć. Uprzedzając ewentualne pytania: zdziwione i rozbawione spojrzenia innych kierowców są niczym w porównaniu z satysfakcją po dobrze wykonanym treningu 😉 Ale to już temat na zupełnie oddzielny wpis…