Za kilka dni długo wyczekiwany start w Enea IRONMAN 70.3 Gdynia. Choć nie wiadomo jeszcze, czy zawody odbędą się w formule triathlonu czy duathlonu, jedno jest pewne: pojedziemy na rowerze zgodnie z planem.
Nie wszyscy zawodnicy będą mieli okazję przejechać się wcześniej trasą kolarską. Współczuję każdemu z osobna, bo wierzcie mi, że jest co oglądać. W warunkach zawodów, gdy oczy patrzą częściej na wskazania miernika mocy zamiast na krajobraz, zapewne będzie to trudne. Jako że 2/3 trasy to moja ulubiona pętla treningowa na co dzień, a mieszkam dosłownie na trasie (będę musiała się pilnować, żeby z przyzwyczajenia nie zjechać z ronda trzecim zjazdem 😉 ), mam nadzieję że ten opis pętli będzie dla nich/Was pewną pomocą.
Zacznę od ogólnego opisu i odpowiedzi na kilkakrotnie zadawane mi pytania. Jak oceniam trasę? No, 10/10 😉 Na pewno nie jestem obiektywna, bo mam tę pętlę na co dzień i jest dla mnie tym samym, czym była pętla habdzińska, czyli Gassy, gdy mieszkałam w Warszawie. Bardzo lubię te drogi i na pewno lubiłabym je jeszcze bardziej, gdyby był na nich mniejszy ruch. W niedzielę z pewnością będzie pod tym względem idealnie.
Czy trasa jest górzysta? Pokażcie mi płaską trasę w okolicy Gdyni! Jak na warunki i możliwości Szwajcarii Kaszubskiej nie jest to na pewno pętla najbardziej wymagająca. Zaryzykuję stwierdzenie, że w porównaniu z trasą majowego GFNY jest pod tym względem łatwa i przyjemna – tam jest nieustanne rwanie. Inna sprawa, że nie jestem tu już “świeżakiem”, a pamiętam, co się działo, gdy po siedmiu latach mieszkania w stolicy wsiadłam na szosówkę i pojechałam “w świat”. Z tego względu podejrzewam, że dla osób przyzwyczajonych do jeżdżenia po zupełnie płaskim terenie, pętla Ironmana będzie zaskakująca, jeśli w niedzielę pojadą nią pierwszy raz. Moja rada: nie podpalajcie się na pierwszym podjeździe, mając nadzieję, że jest krótki i ostatni. Będzie takich wiele.
Jeśli chodzi o jakość asfaltu, w zdecydowanej większości jest bardzo dobrze lub idealnie. Szczególną uwagę na jakość podłoża, oprócz samego wyjazdu i wjazdu do strefy zmian po kocich łbach, trzeba zwrócić na kilometrach 65-75, czyli od wjazdu na Marszewską od strony Bojana aż do wyjazdu na Chwarznieńską. Tam niestety jest kiepsko, przy prawej krawędzi jezdni czeka nas dużo, bardzo dużo dziur i wyrw (lubią jeść żele energetyczne).
Na niedzielę zapowiadane są upały – pytacie zatem, czy będziemy jechać po patelni. Otóż nie, w każdym razie nie cały czas. Na 10. kilometrze wjeżdżamy w las i wyjeżdżamy z niego właściwie dopiero na 45., w Szemudzie. Potem jeszcze raz schowamy się w lesie na podjeździe w Łężycach, a niedługo później będziemy mieć wiatr we włosach na zjeździe przez Witomino.
Trasa jest ogólnie dość interwałowa, więc jeśli ktoś ma założenie, aby bez względu na wszystko trzymać równą moc przez cały odcinek kolarski, to pozdrawiam i życzę powodzenia, a także apeluję, aby zbastować przynajmniej na zjeździe z Nowego Dworu Wejherowskiego. Doszły mnie słuchy, że niektórzy nie ogarniali bazy i trochę za późno orientowali się, że na końcu zjazdu jest zakręt o 90 stopni. Jest! Jakby co, zakręt o podobnym kącie mamy też na 20. kilometrze, gdy zjedziemy z Marszewskiej i będziemy kierować się na drogę 218 oraz w drodze powrotnej w tym samym miejscu. Mamy też do pokonania kilka rond – w tym z ronda między Karczemkami a Dobrzewinem zjeżdżamy trzecim zjazdem.
A więc tak: trasa Ironmana krok po kroku – no prawie.
W zeszłą niedzielę pojechałam większą część trasy w dwóch odcinkach: od ~72 do 85 – pierwszy screen – i od ~11 do 72 z drobną modyfikacją (skrócenie trasy między 55 a 65 km) – drugi screen. Dlaczego tak dziwnie? Nie chciałam pchać się rowerem na Estakadę ani na odcinek Karczemki-Bojano, na których jest zakaz jazdy rowerem.
Więcej moich jazd – w tym skarbnicę tras w okolicach Trójmiasta – znajdziecie na moim profilu na Stravie.
OK, to do rzeczy.
Jak już wiecie, wyjeżdżamy z T1 po kocich łbach. Radzę dobrze zabezpieczyć bidony, żele w kieszonkach i… niekoniecznie od razu szarpać się z zakładaniem butów. Lepiej patrzeć przed siebie, bo nierówne podłoże i zmęczenie zaskakują nawet najlepszych zawodników, patrz tutaj 🙂 Po pierwszych pięciu kilometrach całkiem płaskich, czeka nas droga delikatnie w górę, zwieńczona krótkim, ostrym podjazdem serpentyną na Estakadę Kwiatkowskiego. Jedziemy tamtędy do drugiego zjazdu i wylatujemy na ulicę Morską. Stamtąd skręcamy w Marszewską, czyli w las. Podjazd zaczyna się niepozornie, ale po wypłaszczeniu czeka nas jego druga część, nieco bardziej wymagająca. Jeśli jednak nawet ugotujemy się na twardo, to jest dla nas nadzieja – zaraz po nim mamy szybki, płaski odcinek i krótki, ale całkiem odświeżający zjazd przez Łężyce. Następnie bardzo szybka prosta do Koleczkowa i na skrzyżowaniu zakręt o 90 stopni w prawo.
Wjeżdżamy na drogę nr 218 i tutaj prawdopodobnie po raz pierwszy poczujemy na własnej skórze, w którą stronę wieje wiatr. Jeśli w facjaty uderzy nas halny, a nasza pierwsza myśl będzie brzmiała: “o $%^&^, ale daje”, to powściągnijmy złe emocje, a zamiast tego cieszmy się i radujmy. Haczyk polega na tym, że ta druga prosta, po przeciwnej stronie, rozpoczynająca się po zjeździe z Nowego Dworu, jest o wiele dłuższa i bardziej skomplikowana – a wiatr na pierwszej prostej oznacza, że “tam” zawieje nam w plecy. Nie wyprzedzajmy jednak faktów: teraz pojedziemy sobie góra-dół. Krótki podjeździk, krótki zjeździk; troszkę dłuższy podjeździk, trochę płaskiego i lekko w dół lasem. Uwaga – tutaj Garminy lubią się trochę zagubić i będą nam pokazywać, że jedziemy wolniej niż w rzeczywistości. Nie nastrajajcie odbiorników, po prostu jedźcie, nic z tym nie zrobicie 🙂
Dojeżdżamy do Nowego Dworu Wejherowskiego. Już będzie nam się wydawać, że zjazd jest tuż-tuż, ale to fałszywy alarm. Jeszcze kawałeczek, jeszcze odrobinkę… i wio w dół. Tam naprawdę można się rozpędzić, ale UWAGA, UWAGA, CZERWONY ALARM. Pierwsza część zjazdu jest banalna, po niej następuje wypłaszczenie, które jest również bardzo szybkie, ale potem jest jeszcze bardziej stromo i do tego kręto. Niektórzy twierdzą, że można tam w ogóle nie hamować, ale pamiętajmy, że triathloniści nie umieją jeździć na rowerach. Przedostatni zakręt weryfikuje umiejętności, a może lepiej nie testować się akurat w dniu zawodów… Można to jednak zrobić płynnie i zgrabnie jak Daniel Formela.
Zaraz za zjazdem mamy zakręt o 90 stopni w lewo. Jest oznaczony tak, że lepiej być nie może – wielkie znaki i tak dalej, ale i tak niektórych ponosi melanż i postanawiają walnąć sobie salto z rozpędu. Jednak to jest triathlon i tu nie ma not za styl, więc polecam nie robić afery i po prostu zakręcić w lewo i jechać dalej. To jest właśnie ta wspomniana druga prosta.
Druga prosta jest przez lokalesów nazywana podstępną i raczej wszyscy wolą jechać tam w przeciwną stronę. Ja też tak miałam, ale… na kilka tygodni przed Gdynią zmieniłam kierunek treningów i zdążyłam polubić się też z tym wariantem trasy. Jeśli się nie próbuje przewalczyć wiatru na siłę, to jest naprawdę OK. Tak czy inaczej: niezależnie od wiatru, możliwe że wielu z Was poczuje tam kryzys. Trudno się w tym tak na oko zorientować, ale tam jest po prostu ciągle delikatnie pod górę. Przeplata się to z “trochę mniej delikatnie pod górę”, co daje wrażenie, że w tych subtelniejszych miejscach jedziemy po płaskim. Nie – i tak mniej więcej do 50. kilometra. Właśnie dlatego w przypadku wmordęwindu do NDW, teraz będziemy za niego dziękować niebiosom. Po drodze mamy szybki, krótki zjazd w okolicach Kamienia i bardzo szybką prostą aż do rondka w Kielnie. Następnie bardzo krótki, ale stromy podjazd wzdłuż murku, przy stajni, i prosto, lekko pod górę w stronę Chwaszczyna. Na rondzie trzeci zjazd, czyli w lewo, i jedziemy kolejną długą prostą-pofałdowaną. Ale do tego czasu już pewnie każdy zdąży przywyknąć do tego, że to je Gdynia, tu są góry. Kolejny skręt o 90 stopni czeka nas tam, gdzie wyjeżdżaliśmy na 218 z Marszewskiej – teraz na nią wracamy. Będziemy jechać do góry tamtędy, którędy zjeżdżaliśmy jakiś czas temu. Fun fact – z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny ten podjazd jest łagodniejszy niż zjazd (tak, to ta sama droga!), więc nie bójcie się go na zapas.
Marszewska, od podjazdu do zakrętu na Chwarzno (90 st. w prawo) i jeszcze dalej to niestety dziury na dziurach. Nie są bardzo niebezpieczne, ale uciążliwe – lepiej nie trzymać się prawej krawędzi jezdni. I jeszcze jedno – gdy już wyjedziemy na płaski odcinek Marszewskiej, będziemy mieć parę łuków, w tym jeden w lewo, oznaczony pionowymi znakami. Niby to tylko łuk, ale warto mieć się na baczności i nie wchodzić weń 50 km/h, bo można się naprawdę zdziwić.
Gdy wyjedziemy już na Chwarzno-Wiczlino, będziemy skręcać w lewo do góry. Niestety, tam dziury będą jeszcze większe, ale to już końcówka. Jak znajdziemy się na ładnej drodze, to ona już taką pozostanie. I tutaj mam dla Was dobrą (?) wiadomość: to był absolutnie ostatni fragment trasy pokonywany w górę.
Jedziemy sobie przez rondo pierwszym zjazdem, następnie przez rondo prosto i dłuuuuugą proooostą dojeżdżamy do zjazdu Chwarznieńską. I tutaj znowu czerwony alarm. Zjazd jest prosty i bardzo szybki, ale asfalt po prawej stronie ma trochę niespodzianek i – co najważniejsze – jeszcze przed wypłaszczeniem będziemy skręcać w lewo. Po ominięciu stadionu wyjedziemy na Zwycięstwa i Władysława IV, które są praktycznie cały czas delikatnie w dół. I tu nasza wycieczka powoli będzie dobiegać końca. Jeszcze bieg i jesteśmy półajronmenami. Powodzenia 🙂
Jeśli chcecie być na bieżąco z moimi głupotami, zapraszam Was na fejsbuka i instagrama!
Możliwość komentowania została wyłączona.