Jeżdżę hatchbackiem i się tego nie wstydzę. Upodobania estetyczne (czyt. szacunek na dzielni) schodzą jednak na drugi plan, gdy trzeba spakować się na dłuższy wyjazd. A jeśli nie daj Boże chcę podczas tego wyjazdu potrenować – czyli właściwie zawsze – robi się kłopot. Są jednak takie patenty, dzięki którym mogę zamknąć klapę bagażnika bez siadania na nim, a potem rozejrzeć się wokół i zuchwale zacytować Łonę: “Kombi, ku*wa, kombi? Po co ci taki bagażnik?”
Początek listopada zaskoczył nas latem. Nie planowałam zabierać roweru do Szczyrku (relacja z wyjazdu tutaj), jednak wobec zaistniałej sytuacji wprost nie mogłabym postąpić inaczej. Pozostała tylko jedna mała łamigłówka do rozwiązania: jak to zapakować? Do jednego małego Aurisa miały bowiem wejść dwie dorosłe osoby (a na drogę powrotną trzy), pies, rower i bagaże, w tym – oczywiście – rzeczy do biegania, na rower i do pływania.
„Harry nie mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób w jednym małym samochodzie zmieści się osiem osób, sześć kufrów, dwie sowy i szczur. Nie wiedział, rzecz jasna, że pan Weasley wyposażył swojego forda anglię w kilka nowych wynalazków.”
— Harry Potter i Komnata Tajemnic
Kiedyś – a konkretnie w sierpniu 2012 roku – udało nam się pojechać na wakacje na cały miesiąc, zabierając ze sobą do samochodu osobowego… mniej więcej cały dobytek. My dwoje, cztery psy – w tym dwa w rozłożonej (!) metalowej klatce; dwa rowery, a do nich sześć kół; sprzęt rowerowy dla dwóch osób plus pływacki i biegowy dla mnie. Oraz, uwaga, trzy 15-kilogramowe worki karmy dla psów. No i jakieś tam łachy na ten miesiąc… czy tam coś. Fakt, to było Renault Megane kombi, ale wciąż uważam, że zagięliśmy tym manewrem czasoprzestrzeń. Ech, było się młodym i szalonym.
Do takiego samochodu rzeczywiście wchodzi więcej szpeju, ale jeśli nie ma się całej stajni aut, a samochodu używa się także (głównie) do codziennej jazdy po mieście, hatchback ma wiele zalet. Nie ukrywam, że jedną z nich jest walor estetyczny. Auris z krótką dupą wygląda po prostu ładniej niż Auris z długą (zwłaszcza gdy na tym drugim dodałoby się jeszcze odciski słupów po parkowaniu tyłem, ech).
Walor estetyczny był także decydujący w kwestii zamontowania relingów dachowych na moim poprzednim samochodzie, Audi A3. Uważam, że montowanie belek na dachu w przypadku wielu modeli aut jest ich brutalnym kaleczeniem, niewybaczalnym aktem zbeszczeszczenia. Równie dobrze można by doczepić wiklinowy koszyk do wyścigowego roweru szosowego. O Aurisie w tym kontekście celowo się nie wypowiadam, bo on przy Audicy wygląda jak puszysty kujon z pierwszej ławki w szkole. Z nim rzecz ma się inaczej: nie wiem, czy za dwa lata dalej będę go miała, więc zwyczajnie nie opłaca mi się inwestować w tradycyjny bagażnik na dach, który kosztuje około dwóch tysięcy złotych.
Źródło: iClique.com
Jeśli pójdę do więzienia za kradzież zdjęcia z internetu i na domiar złego opatrzenie go niepochlebnym komentarzem, to przynajmniej będę wiedziała, że cierpię w słusznej sprawie. Masakra to tam wyżej, co? Jak z tym żyć?
I tu dochodzimy do sedna, bo jednak chciałoby się zjeść ciastko i mieć ciastko. Jak zapakować ten cholerny rower, gdy dochodzimy już do tego niezręcznego momentu pakowania, że wyjmuje się z toreb buty i utyka nimi luki pomiędzy pozostałymi bagażami?
Cały kłopot polega na tym, że w przypadku tradycyjnych bagażników rowerowych – montowanych na dachu, na haku lub na klapie bagażnika – w grę nie wchodzi budżetowa opcja pożyczenia sprzętu od znajomych. Niestety, w każdym przypadku zmiana auta niesie ze sobą konieczność wymiany bagażnika. Wiem co mówię, bo mam w piwnicy bagażnik na klapę do Audi A3 i bagażnik dachowy do Renault Megane.
Na czym więc stanęło, jeśli chodzi o wyjazd do Szczyrku? Gdy rozważałam już desperackie opcje, takie jak nie zabieranie ze sobą ubrań albo rozbijanie świnki-skarbonki (w końcu wspomnień nie da się wycenić, a za wszystko inne można zapłacić kartą MasterCard), z odsieczą przyszedł Dre z propozycją wypożyczenia testówki Rassine LX-B2. Uniwersalny bagażnik, który montuje się góra w dwie minuty? Lepiej być nie może! Mina trochę mi zrzedła, gdy zobaczyłam, co zacz:
Mój drogocenny rower, który ma własne imię i ulubione kołysanki, ma jechać 600 kilometrów przymocowany do dachu… trzema przyssawkami?
Dobra, wezmę rower przełajowy zamiast szosowego, co pozwoli zniwelować ewentualne straty o jakieś 150% i zobaczymy, co to-to-to potrafi.
To była emocjonująca podróż. Bagażnik rzeczywiście został zamontowany na dachu w kilka chwil i nie dłużej zajęło nam ulokowanie tam przełajówki. Następnie wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w wakacyjną podróż. Kilkadziesiąt minut później, wpatrując się w przednią szybę, całą w zaciekach, zapytałam Wojtka nieśmiało:
– Nie przeszkadza Ci tak brudna szyba?
Na co Wojtek odparł:
– Boję się włączyć spryskiwacz.
Cóż. Obawa wynika z prostoty mechanizmu, dzięki któremu rozmontowuje się przyssawkę z dachu. Podczas gdy montaż polega na wytwarzaniu próżni pomiędzy przyssawką a dachem auta za pomocą specjalnej pompki, tak by ją zdjąć, wystarczy… podważyć koniuszkiem palca trzymilimetrową wypustkę, znajdującą się z przodu przyssawki. Tak, to naprawdę pobudza wyobraźnię: bo co, jeśli w to miejsce uderzyłby kamień? Ptak? Żwir spod mijającego nas pojazdu (na autostradzie, whatever)? Gdy jednak strach przed użyciem wycieraczek został zwerbalizowany, został natychmiast oswojony i solidarnie obśmiany, co pozwoliło na porzucenie obaw i – wreszcie – wyczyszczenie szyby. Rower pozostał w miejscu.
Gdy w grę wchodzi ukochany jednoślad, trudno choć przez chwilę nie być niewiernym Tomaszem. Jednak łatwo uwierzyć, gdy zobaczy się film przygotowany przez konkurencję – producenta SeaSucker. Warto wiedzieć, że Rassine ma właściwie dokładnie te same parametry, jeśli chodzi o wytrzymałość i dopuszczalne obciążenie:
Producenci bagażników – zarówno Rassine, jak i SeaSuckerów – bardzo ostrożnie podają 120 km/h jako maksymalną, która gwarantuje bezpieczeństwo. Tu i ówdzie czyta się jednak o pomyślnych wynikach testów przy wyższych prędkościach. Gdy wracaliśmy do domu, trasę Katowice-Gdynia pokonaliśmy niemal równo w 4,5 godziny. I to z dwoma postojami, z których jeden był wymuszony przez moje omamy słuchowe zawierające dźwięk odklejającej się na dachu przyssawki. Serio, byłam święcie przekonana, że właśnie TO usłyszałam. Ale ten jeden mały incydent z mojej strony i tak był niczym w porównaniu z emocjonalną huśtawką, jaką przeżywałam w “pierwszą” stronę naszej wycieczki. Siedząc na fotelu pasażera, prawie dostałam kręczu szyi, bo co chwilę – odrywając się od książki, laptopa lub wyrywając ze snu – zginałam się gwałtownie w pół, wykręcając głowę i zaglądając głęboko w boczne lusterko.
Producent informuje, że co cztery godziny należy kontrolować stan zamontowania bagażnika. Fakt, w tradycyjnych modelach nie spotkamy się z taką instrukcją, ale należy wyraźnie zaznaczyć, że jest to raczej zapis “bardzo na wszelki wypadek”, w razie gdyby naprawdę działo się coś nadzwyczajnie złego. Na mój rozum to trochę tak jak z instrukcją ewakuacji w samolotach – ryzyko konieczności skorzystania z wyjść awaryjnych jest bliska zeru, ale dla własnego spokoju ducha lepiej choć raz w życiu posłuchać, co tam opowiadają te stewardessy.
Trudno znaleźć jakieś realne wady sprzętu Rassine, chyba że za główny obiektywny kłopot uznamy to, co opisuję do tej pory – że do tego rewolucyjnego rozwiązania trzeba się po prostu przyzwyczaić, zanim się w pełni mu zaufa. W konfrontacji ze standardowymi bagażnikami zdecydowanie wygrywa on estetyką, łatwością przechowywania w domu, uniwersalnością i szybkością montażu.
Skoro jednak tak łatwo można uporać się z montażem i demontażem bagażnika, dla niektórych wadą będzie kompletna antyantykradzieżowość zamontowanego roweru. Najprościej mówiąc: łatwo go zabrać z dachu, nawet razem z bagażnikiem. Oznacza to, że podczas postojów lepiej nie spuszczać z oka swojego auta. Dla mnie nie jest to argument przeciw, bo niezależnie od używanego rozwiązania – bagażnik na dachu, na haku, na klapie – mam oko na swoje rowery.
W przypadku testowanego przeze mnie modelu – LX-B2 – za drobny mankament można uznać także konieczność zabierania przedniego koła do środka samochodu. Trzeba wobec tego wygospodarować “na pokładzie” trochę miejsca na sprzęt rowerowy – tego kłopotu nie ma przy standardowych bagażnikach dachowych, na których montuje się rower w całości. Rassine oferuje jednak modele takie jak LX-B4 z dodatkowymi widełkami na przednie koło – na jeden rower – i LX-B1 na dwa rowery z miejscem na dwa przednie koła. Takie rozwiązanie wciąż jest bardzo atrakcyjne cenowo.
Podsumowując – Rassine naprawdę ssie. I w tym kontekście wyjątkowo jest to komplement. Trudno mnie będzie już przekonać do “zwykłych” bagażników, zwłaszcza że jeszcze ani razu nie spotkałam się z negatywną opinią na temat przyssawek. Nie licząc oczywiście tych w tonie “omg, to przecież nie może zadziałać”, które i ja przez chwilę głosiłam. Podejrzewam, że za kilka lat, gdy bagażniki tego typu staną się popularniejsze, nikt nie będzie już reagował w ten sposób. Na razie trzeba przyznać jedno: że jeszcze nigdy poczciwy biały Auris, jeden z tak wielu na polskich drogach, nie przyciągał na trasie tylu zaciekawionych i zazdrosnych spojrzeń.