No więc przeprowadziliśmy się wreszcie. Pieski przez kilka dni od rana do wieczora siedziały same w domu, nudząc się niemożebnie, podczas gdy my przewoziliśmy rzeczy (jak można mieć tyle gratów?!), sprzątaliśmy wynajmowane mieszkanie (O JEZU, DRAMAT) i eksplorowaliśmy kolejne sklepy budowlano-remontowe. Nie powiem, żebyśmy byli już na ostatniej prostej, ale najgorsze już chyba za nami.
W związku ze zmianą miejsca zamieszkania pieski zostały powzięte w intensywniejsze obroty.
Wstyd się przyznać, ale rezerwat Jeziorka Czerniakowskiego, który miałam do niedawna pod samym domem, nieco mnie rozleniwił w kwestii ogarniania psiej mentalności. Mówiąc prościej: pozwoliłam psu zdziczeć. Zazwyczaj wychodziłam tam wtedy, kiedy w zasięgu wzroku nie było żywej duszy, i sprawnie unikałam spotkań z obcymi psami. Dlaczego? A no dlatego, że Rasta jest wybitnie antysocjalna – jeśli tylko może, omija psy szerokim łukiem, a kiedy już nie jest w stanie tego zrobić, mówi psu, że nie życzy sobie spoufalania się. Biorąc pod uwagę fakt, że nakręca się na wściekłe gonienie intruza, które już kilka razy doprowadzało ją do zasłabnięć – ja też wolę unikać tych spotkań.
Smok to jeszcze inna historia. Gdy był szczeniakiem, okropnie bał się obcych psów. Najchętniej uciekałby do pańci na rączki za każdym razem, kiedy pies na dworze na niego spojrzał. Potem mu się odmieniło, głównie za sprawą spotkań z psami na treningach agility. Wtedy doszła jednak kolejna kwestia: do każdego pieska można bezkarnie pobiec i się z nim przywitać. Zaznaczę, że Smok jest typem, który zakochuje się w każdym napotkanym psie (niezależnie od płci tegoż). Dopóki miałam rezerwat, bardzo rzadko mi to przeszkadzało. Teraz, gdy większość naszych spacerowych terenów to obszary mocniej zapsione, zaczęło być uciążliwe.
Warto jeszcze dodać, że Smoczęty, mimo nieźle przeprowadzanej socjalizacji, zachowuje się trochę jak kosmita. Gdy widzi psa, pochyla głowę, jeży sierść na grzbiecie i sunie w stronę psa z postawą świadczącą o zamiarze pożarcia intruza w całości. Co więcej, czasem dobiega do niego jeszcze z zębami na wierzchu. Stan przedzawałowy psów i ich właścicieli niemal murowany, bo Smok wygląda wtedy jak.. no, jak smok. Mimo to w stu procentach przypadków biegnie do psa po to, żeby się z nim radośnie zapoznać, a najchętniej jeszcze poganiać po trawie. Jeśli pies reaguje na niego agresywnie, nigdy nie przyjmuje zaproszenia do bójki, tylko wycofuje się ze zdziwioną miną.
W każdym razie – w momencie, gdy niemal każdy spacer obituje w spotkania z psami, Smok zamieniający się w posąg, Smok sunący w stronę psa jak smok tudzież zakochany Smok to naprawdę beznadziejne okoliczności. I w związku z tym Smoczęty został wzięty w mentalne obroty. Bo to wstyd, żeby owczarki nie miały superpewnego i niezawodnego odwołania od wszystkiego. Raście mogę odpuścić, bo ona jest stara i plastikowa, poza tym znam ją na tyle dobrze, że chyba już wszystko w jej wykonaniu widziałam i nic mnie nie zdziwi, ale Smok to inna sprawa.
Rano uzbrajam się więc w garść smakołyków i piłeczkę. Trochę jak ze szczeniakiem, ale trudno, mam co chciałam – skoro zaniedbałam to w jego wczesnej młodości, to teraz będę się bujać. Potem w trakcie spaceru robię z siebie pajaca, ćwierkając do “Nionia”, uciekając mu i wychwalając go pod niebiosa, gdy tylko zdecyduje się porzucić czajenie na rzecz przybiegnięcia do pańci. Postępy prac, które prowadzimy chyba trzeci dzień, są naprawdę zauważalne, więc nie tracę nadziei. Trochę demotywujące jest to, że raz na spacer któryś z psów okazuje się bardziej magnetyczny niż ciumkanie i rozdawanie pyszności. Wtedy na chwilę zamieniam się w niedobrą i niemiłą pańcię. Ale szybko dochodzimy z powrotem do porozumienia, bo faza “piesku kocham cię i chcę zostać tu z tobą na zawsze, a mama niech sobie sama idzie dalej” trwa coraz krócej i coraz szybciej następuje etap “oooo kurczę mama soooorry, zapomniałem się, ale już jestem!”.
Popołudniami chodzimy na relaksujący spacer po połaciach zielonego, pustego i cichego terenu. Tego mi brakowało na Czerniakowskiej – ciszy.
Po przeprowadzce do nowego mieszkania Smok otrzymał przyspieszony kurs Bycia Dorosłym Psem. Po pierwsze – wreszcie nie śpi z nami w wyrze. Co więcej – śpi u siebie w klatce! Przez pierwszą noc serca nam się krajały i już prawie byśmy się złamali, żeby dać mu przepustkę do spania w naszej sypialni, ale na szczęście niepostrzeżenie zasnęliśmy i już było po ptakach. Spanie w pościeli, której co wieczór nie przybywa kilograma kłaków i piasku jest naprawdę komfortowe. Sądzę, że potraktowanie go bardziej jak bohaterskiego psa, a nie jak małego, bezradnego bordercia dobrze zrobi mu na mózg.
Psy mają swój pokój razem z rowerami i jest to wyjątkowo dobre rozwiązanie. Po pierwsze – zero tolerancji dla psów w kuchni. Po drugie – po przekroczeniu progu domu nie atakuje mnie zgraja psów. I to jest, przyznaję, najwspanialsze. Do tej pory pierwszym słowem, jakie wypowiadałam po wejściu do domu, było “uciekaj”, a potem musiałam przekonywać watahę, że wcale nie miałam zamiaru odchodzić na zawsze, więc mogą już wyluzować i iść się gdzieś położyć. Teraz wchodzę do mieszkania w spokoju, nikt nie forsuje mojego roweru, nikt nie wpada mi pod nogi. Wszyscy grzecznie czekają w swoim pokoiku. I po niespełna tygodniu w nowych warunkach – spacerowych i mieszkaniowych – widzę naprawdę korzystne zmiany w zachowaniu moich psów. Nie funduję im specjalnie dużych dawek zajęć, a w domu śpią jak maleńkie dzieci. Jednocześnie konieczność skupienia się na psie podczas spaceru po osiedlowym parku jest bardzo mobilizująca i motywująca do wymyślania psu kreatywnych rozrywek. Jednym słowem – fajnie!
Trzymajcie kciuki za postępy ogarniania ziejącego ogniem Smoka. Do końca roku będzie chodził jak w zegarku – i to w imię swojej własnej wolności. Już ja się o to postaram!