Na lekcjach polskiego w szkole pisaliśmy czasem wypracowania na temat literatury wojennej. W moim przypadku każde kończyło się tym samym wnioskiem: poznawajmy tę historię, uczmy się o niej, żeby więcej nie dopuścić do tego, co się wtedy stało. Zamykałam arkusz ze spokojem i przekonaniem, że światem rządzą teraz mądrzy, świadomi ludzie, którzy też to wszystko wiedzą.
Zastanawiałam się także, jak to się wszystko właściwie stało. Jak ludność cywilna, miejska, mogła spać spokojnie, wiedząc że za wysokim murem odbywa się masowa zagłada niewinnych ludzi? W dwudziestym pierwszym wieku to by było nie do pomyślenia. Ludzie by coś zrobili.
Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.
Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.
Czesław Miłosz, Campo di Fiori
Nie mamy jednak wpływu na przeszłość, prawda? Było, minęło.
Było?
Minęło?
Na historii woleli nas wtedy uczyć, który król wydał taki i owaki dekret oraz w którym roku papież został papieżem. Nie poruszano niewygodnych, aktualnych, polityczno-społecznych tematów, bo nie było ich w programie nauczania. Ile narodów żyje obecnie na świecie w zniewoleniu, w kłamstwie, w stanie permanentnego strachu – tego mogliśmy się już dowiadywać na własną rękę i każdy z nas w końcu się dowiadywał.
To daleko, mówisz. To inna kultura. To nas nie dotyczy, co my możemy. Jaki my mamy wpływ na to, co się dzieje w takiej Korei Północnej? Absolutnie żaden.
Śpijmy spokojnie.
Ciepło, ciepło, gorąco
Po długich poszukiwaniach wpadła mi ostatnio w ręce książka Justyny Kopińskiej – reportaże “Polska odwraca oczy”. Jeśli jej nie czytaliście, to koniecznie nadróbcie. Prawdopodobnie nie macie pojęcia, co się dzieje w tym kraju. Być może nie wiecie, w jak chory sposób funkcjonuje u nas system wymiaru sprawiedliwości, penitencjarny czy policyjny. To znaczy: coś tam wiecie. Coś tam słyszeliście, macie ogólny pogląd na sprawę. Ale co innego mieć tego ogólną świadomość, a co innego przeczytać o konkretnych przypadkach, gdzie policja fałszuje dowody; o tym jak przekupuje się sądy czy w końcu – co zrobiło na mnie największe wrażenie – jak latami ignoruje się sprawy znęcania się nad dziećmi w ośrodku opiekuńczym i nad pacjentami szpitali psychiatrycznych. I to nie tak, że niesforne dziecko dostało klapsa w tyłek – chodzi o wyrafinowane, okrutne, obrzydliwe tortury wobec słabszych od siebie ludzi. Procedery, które przez lata były zamiatane pod dywan i to nie tylko przez osoby, które miały jakiś interes w tym, żeby sprawa nie wyszła na jaw, ale także przez tych, którzy obserwowali sprawę z boku. Trudno w to uwierzyć, trudno nie zadać sobie pytania: jak to się stało? Dlaczego? Wystarczyła reakcja jednej nauczycielki, żeby uruchomić cały proces wymierzania sprawiedliwości, ale życia i zdrowia tamtym ludziom się już nie zwróci.
Pracownicy biura rzecznika zastali w izolatce Cezarego, chłopca, który w trakcie swojego pobytu spędził unieruchomiony już 1871 godzin. Dyrektor szpitala tłumaczył się, że niedawno dowiedział się o karach i nie jest w stanie powiedzieć, kto za nimi stoi. Część personelu obwiniała o przemoc ordynator, natomiast ona złożyła pismo, w którym opisywała kary stosowane przez salowych bez jej wiedzy. Zgłaszała w nim, że unieruchomieni pacjenci są kopani i bici przez salowych, polewani zimną wodą, zastraszani. Pracownicy bronili się, mówiąc, że nawet kary były stosowane na rozkaz pani ordynator. Według pielęgniarek kazała ona np. jednemu z chłopców chodzić przez tydzień z brudnymi majtkami na głowie i wyrzucała dzieci boso na spacerniak przy kilkunastostopniowym mrozie. (…) Po raporcie odbyła się jeszcze kontrola wojewódzka. Jerzy Karpiński, lekarz wojewódzki, mówił w „Faktach”: „Wszystkie opisane w raportach sytuacje wydawały się wręcz nieprawdopodobne, ale po dokładnej analizie potwierdziły się i kwalifikują tylko do prokuratury. Ta sprawa ma charakter kryminalny. Pacjenci traktowani byli nieludzko”. Prof. Katarzyna Popiołek, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, dodała: „Te dzieci trafiły do piekła, przecież to był obóz koncentracyjny, a jakie są skutki przebywania w obozie, wiemy od drugiej wojny światowej”. (…) Myślę, że wielu salowym podobała się ta brutalność ordynator. Nie musieli nas bić i poniżać na jej rozkaz. Ale ludzie lubią się wyżyć. A najłatwiej na takich psychicznie słabych, którym nikt nie uwierzy.
Justyna Kopińska, “Oddział chorych ze strachu”
Lubimy nie chcieć wiedzieć. Lubimy się wymawiać. Się nie wtrącać. Lubimy stwierdzić, że to nas nie dotyczy. No ale taki Elbląg czy Starogard Gdański to już, sorki, ale nie jest daleko. I zupełnie w naszej kulturze. Gdzieś tam zadrży w nas niepokój, ale spokojnie, to przecież wciąż nas nie dotyczy. Kopińska opisała jakichś zwyroli, ludzi pozbawionych empatii. My na pewno byśmy coś zrobili.
Na szczęście nie musimy, bo to nas nie dotyczy. A kysz, problemy; na wszelki wypadek w nic się nie pchajmy, mamy przecież dość własnych.
Wciąż możemy spać spokojnie.
Przecież każdemu z nas otwiera się w kieszeni nóż, kiedy czyta takie rzeczy. Przecież w takich sytuacjach trzeba działać. Więc co z tym fantem robimy? Kończymy książkę, oddychamy z ulgą i sięgamy po jakąś lżejszą lekturę. Ufff, już po kłopocie. Nikt z nas nawet nie sprawdzi w Google, czy opisywane sprawy doczekały się jakiegoś rozstrzygnięcia.
Tutaj jest długa tradycja przeczekiwania wyć
Okropnie obojętniemy na dorosłość. Jako dzieci jesteśmy niesamowicie wrażliwi i empatyczni, a potem, wraz z biegiem lat, z kolejnymi obejrzanymi Wiadomościami, z których sypią się na nas informacje o wypadkach, przestępstwach, niegodziwościach – zaczynamy poruszać się po życiu z klapkami na oczach. Mamy na siebie nawzajem wylane, wolimy obserwować niż reagować. Zostawiamy sprawy same sobie albo, ewentualnie, mądrzejszym od nas.
W przeprowadzonym w latach 60. eksperymencie Milgrama psychologowie udowodnili, jak silny jest dla nas wpływ autorytetów. Mamy, jako ludzie, tendencję do ślepego posłuszeństwa wobec rozkazów, choćbyśmy nawet wiedzieli, że postępujemy skrajnie niemoralnie. Przed przeprowadzeniem eksperymentu przypuszczano, że tylko nieliczne osoby będą w stanie doprowadzić badanie do końca i zadać “uczniowi” wstrząsy elektryczne o najsilniejszej mocy – i że będzie to świadczyło o ich poważnym zaburzeniu – tymczasem zrobiła to większość badanych. Nie sprawiało im to przyjemności, a po wyjściu stwierdzali, że było to jedno z ich najgorszych przeżyć – jednak presja autorytetu w postaci osoby eksperymentatora była wystarczająco silna, żeby skłonić ich do torturowania drugiego człowieka.
Odosobniony przypadek? Nie, oczywiście że nie – weźmy kolejne słynne badanie – eksperyment więzienny prof. Zimbardo. Przerażające, jak niewiele potrzeba, żeby zwykli, szarzy, zupełnie porządni obywatele weszli w rolę katów. Eksperyment został przerwany w połowie zakładanego czasu, bo sprawy poszły zdecydowanie za daleko.
Co było nie tak z tymi ludźmi?
Co jest nie tak z ludźmi?
Co jest Z NAMI nie tak?
Nie oszukujmy się, ludzka natura jest chujowa przewrotna. Możemy sobie wyobrażać, że my byśmy inaczej i nam też by ludzie inaczej, gdybyśmy znaleźli się w podobnej sytuacji. Problem polega na tym, że to niestety nie za bardzo tak działa. Organicznie jesteśmy dość podobni. Mamy swoje wyobrażenia i swoje zaworki bezpieczeństwa, których bardzo nie lubimy rozszczelniać. Zamykamy się w pudełku swojego światopoglądu, żeby nie zacząć się zamartwiać i w efekcie nie zwariować (chyba że jesteśmy np. silnie neurotyczni, ale nie polecam tego). Kiedy słyszymy, że ktoś wjechał samochodem w drzewo, to lubimy sobie pomyśleć: o, był nieuważny. Pisał SMS-a. Pewnie pijany. Nie zmienił opon na zimowe. Zapierdalał. A może samobójca, o, samobójcy to już w ogóle są do dupy. Bla, bla, bla. TIR potrącił rowerzystę? Cóż, rowerzysta sam tego chciał, bo kto to widział pchać się na drogi krajowe w godzinie szczytu. To nieodpowiedzialność zbiera żniwa. To nas nie dotyczy. Odsuwamy od siebie wszystko co niewygodne, znajdujemy tysiące uzasadnień, które mają za zadanie utwierdzić nas w bezpiecznym przekonaniu, że świat jest sprawiedliwy i że nic tak bardzo złego nas nie spotka. Nawet jeśli nie powiemy tego głośno – bo nie jesteśmy trollem z portalu trójmiasto.pl – to wielu z nas tak pomyśli. Bo tak jesteśmy zbudowani.
Odwracamy oczy, bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal i to w sumienie nas nie podgryza.
Lepiej mdleć w cztery oczy
Prosta arytmetyka podpowiada nam, że jeśli zemdlejemy na peronie pełnym ludzi, to pomoc nadejdzie bardzo szybko. Rzeczywistość jest jednak zgoła inna – lepiej mdleć tam, gdzie mogą nas zobaczyć jedna czy dwie osoby. Bardzo nie lubimy, gdy ktoś nam zawraca dupę, a gdy jest nas więcej, łatwiej jest się ulotnić, być tym najbardziej spieszącym się.
Nie uratujemy świata, ale dziwnie często nie chcemy wiedzieć, że świat to nie jest dawno zapomniany dwudziesty wiek, daleka Syria i głodne dzieci w Afryce. Jesteśmy tylko maleńkim gwiezdnym pyłkiem, ale świat zaczyna się wokół nas i tak jak w dużej mierze możemy kreować własną rzeczywistość, tak czasem możemy wpłynąć na czyjąś. Wchodzimy na fejsa i już bombardują nas problemy i prośby: o zrzutkę na chorą na nowotwór Iwonkę, umierającego Stasia, Karolinkę z porażeniem mózgowym i Piotrusia bez nogi. Myślimy sobie, że przecież nie pomożemy wszystkim, bo sami wylądujemy pod mostem. Więc nie pomagamy nikomu i zamiast dołożyć jedną małą cegiełkę, z której może powstać mur, nie dokładamy żadnej. Bo tak wygodniej.
Czasem warto spróbować. Dotarliśmy do niepokojących czasów, w których każdy gest człowieczeństwa, który winien być naturalny i normalny, jest opisywany na głównej stronie Onetu, a jego wykonawcę oznacza się orderami. Bycie dobrym człowiekiem jest coraz trudniejsze, ale wciąż zaskakująco często bezpłatne.
Cały mój kraj zamknięty w “gdyby”
Jak byłam małą dziewczynką, urządzałam pogrzeby polnym zwierzątkom, które znajdywałam martwe przy drodze. Jechałam autobusami przez całą Warszawę z pisklęciem jerzyka w kartonowym pudełku, żeby oddać go bezpiecznemu schronieniu w ZOO. Karmiłam bezdomne koty i urządzałam im adopcje (ile mnie to ran gryzionych i drapanych kosztowało – oraz upokorzenie w środku miasta, kiedy jedno ze słodkich kociąt obsrało mój piękny, biały płaszczyk). Mogłabym długo wymieniać, ale zmierzam do tego, że teraz – badum tsss – nie robię nic z tych rzeczy. Może jerzyki rzadziej wypadają z gniazd i nie spotykam już tak często bezdomnych kotów, a może w pędzie ich po prostu nie zauważam, bo jestem przecież taka dorosła, taka zajęta i tak bardzo nie mam czasu? Ostatnio mijałam taką jedną srokę, co siedziała przy drodze niepokojąco długo i nie wyglądała na zbyt żwawą. Zezłościłam się, że mi tu sroka dupę i sumienie zawraca, niech mi tu zdrowieje i spada, zanim tu przyjdę po raz drugi. Na szczęście gdy znowu tamtędy przechodziłam, ratowaniem ptaka zajęły się już jakieś dziewczynki.
Od 12 do 26 roku życia byłam wegetarianką. Nigdy nie reprezentowałam skrajnego odłamu, co wchodzi do sklepu mięsnego i na głos zaczyna odmawiać “Wieczny odpoczynek”, ale byłam silnie przekonana do swoich racji. I nadal jestem, tylko że, jakby to powiedzieć – ostatnio opędziłam niezłego steka, a i kanapką z szynką nie pogardzę, jak tylko taka jest na stacji benzynowej. Jak to się stało? Zdaję sobie sprawę z tego, do czego się przyczyniam, kupując mięso, i nie podoba mi się to, ale to robię. A przecież mam wolną wolę, mam wybór. Okej, to na razie był jeden stek, parę kanapek z szynką i jakiś makaron z kurczakiem – jak na 15 lat to i tak nienajgorsza statystyka, ale to nie zmienia faktu, że machina ruszyła. Swoją drogą, czy wiecie, że mięso od zwierząt torturowanych przed ubojem jest dużo mniej smaczne i ma o wiele gorsze właściwości odżywcze? Polecam lekturę “Mięsoholików” Marty Zaraski. Czytałam sobie do steka i mówię całkowicie poważnie – świadomość jest podstawą udanego życia. Kończąc jednak tę dygresję: jakkolwiek beznadziejnie by to nie brzmiało, bardziej zależy mi obecnie na tym, żeby doprowadzić do normy niepostrzeżenie rozwaloną morfologię krwi i na tym, żeby osiągać jak największy sportowy progres niż na tym, że… No właśnie, aż trudno mi to przechodzi przez klawiaturę, ale fakty mówią same za siebie. Kiedyś broniłabym się rękami i nogami, szukałabym zamienników, kłóciłabym się z lekarzami. Muszę się mierzyć ze swoją decyzją za każdym razem, kiedy dokonuję tego wyboru. Można mieć pewne przyzwyczajenia – jajka z zerem albo jedynką kupuję już odruchowo – ale im więcej otacza nas okrucieństwa, tym łatwiej nam na to wszystko machnąć ręką i niestety, ale to jest udziałem każdego z nas. Jeśli ktoś jest bez winy, to proszę rzucić kamieniem – może być we mnie.
Dzisiaj jest pierwszy dzień reszty naszego życia, jeszcze wszystko możemy zmienić. Nie wypisujmy się tak łatwo z rzeczywistości, bo w końcu niepostrzeżenie się wszyscy powybijamy, będziemy chorować na apatię wyborów, poumieramy na wzajemną obojętność.
Nie ma powodu żeby spać spokojnie.