Zawsze mi się wydawało, że kiedy już człowiek uzyskuje poważny, naukowy tytuł magistra, jest już na pewno dystyngowanym, poukładanym, dorosłym obywatelem. Aż tu nagle to już, a ja wciąż wewnętrznej powagi mam w sobie tylko (aż?) tyle, do ilu zmuszają mnie okoliczności (czyli obecnie dużo, w porywach do ekstremalnie dużo. Welcome to the real life w wersji hard, ale ja dziś nie o tym..).
Ciężar bycia magistrem filologii polskiej jest całkiem poważny. Łatwiej być specjalistą od fizyki, matematyki albo chociaż od filologii jakiegoś egzotycznego języka. Wtedy, w wypadku jakiegoś zaskakującego “pytania od publiczności”, wystarczy rzucić jakimś skomplikowanym terminem naukowym, który mózg słuchacza przetworzy po raz pierwszy w życiu. A z językiem polskim tak nie jest. O ile z fizyką i matematyką przeciętny użytkownik obcuje nieświadomie i na zasadzie “byle dalej”, o tyle ojczysty język coraz częściej budzi jego wątpliwości i inspiruje do dociekań. A więc nie dość, że na wszystkie pytania trzeba umieć wyczerpująco odpowiedzieć, to jeszcze trzeba być w stanie przekonująco wytłumaczyć, że na niektóre pytania odpowiedzi zwyczajnie nie ma. Język jest żywy, a rozstrzygnięcia wielu kwestii bywają uznaniowe, a to zawsze sprawia pewien kłopot – tak językoznawcy, jak i każdemu innemu użytkownikowi języka. Tak czy inaczej, bezustannie poszukuję i się uczę, ale wcale nie wynika to z poczucia obowiązku.
(W ogóle nic w życiu nie robię z poczucia obowiązku albo myśli, że to się może opłacać, co jest w gruncie rzeczy całkiem obiecującym wnioskiem. Chyba).
Gdybym wybierała kierunek studiów pod kątem przewidywanej szansy na znalezienie świetnie płatnej pracy (co uważam za naiwność i głupotę), nigdy bym nie trafiła na filologię polską. I minęłabym się z – jak wierzę – tym, co było mi przeznaczone od zawsze. Jest jeszcze jeden kierunek, który interesowałby mnie prawie tak samo jak moje studia, ale to nie zmienia faktu, że trafiłam najlepiej jak mogłam. Po tych pięciu latach mogę z całkowitą pewnością i z czystym sumieniem powiedzieć, że nie zamieniłabym tych studiów na nic innego. Wyciągnęłam z nich dokładnie to, czego oczekiwałam, i jeszcze trochę więcej. Nawet pomimo faktu, że od drugiego semestru już całkowicie przepadłam dla sportu i zazwyczaj połowę zajęć spędzałam na analizowaniu swojego planu treningowego, a drugą połowę na próbach nie zaśnięcia na ławce po długim albo szybkim bieganiu.
Uwielbiam ten uniwersytet, i ten wydział, i ten kierunek też. Nie chcę myśleć, że kończy się jakiś rozdział w moim życiu. Raczej szczerze się cieszę, że teraz już jestem pełnoprawnym, niezależnym filologiem, a nie studentką, a więc osobą o oficjalnym statusie ucznia. Trochę się obawiałam, że poczuję się wyrzucona za burtę i skazana na łaskę lub niełaskę rzeczywistości, ale nic z tych rzeczy – jest miło. Wreszcie mogę czytać co chce, nie mając wyrzutów sumienia, że powinnam czytać to co mi każą. Nie zasypiam już z myślą: “O nie, znowu nie napisałam ani strony magisterki”, co powtarzało się noc w noc przez prawie pół roku. Choć jeśli mam być szczera, samo pisanie pracy było igraszką w porównaniu z koszmarem formatowania pliku z tekstem i dopełnianiem koniecznych formalności. Kiedyś, w czasach wczesnej podstawówki, moja ciocia, która przyjechała do nas na kilka dni w odwiedziny, uprzejmie zaoferowała się, że poduczy mnie trochę z matematyki. Skończyło się na tym, że wpadłam w dziką rozpacz, schowałam się pod stół i zadzwoniłam do mamy do pracy, żeby zabrała ciocię, bo się nade mną psychicznie znęca. W ogóle wszelkie domowe korepetycje prędzej czy później powodowały, że różne statyczne ze swej natury przedmioty nabierały właściwości lotnych. Myślałam że wyrosłam z takiej formy radzenia sobie z frustracją, ale niestety wcale nie, co uświadomiły mi moje boje z Excelem. Gdyby nie pomoc Wojtka, formatowałabym tę koszmarną pracę do końca przyszłego roku.
Pamiętam, jak patrzyłam na tę bramę i myślałam: “Fajnie, będę tu studiować”. Teraz patrzę i myślę: “Studiowałam tu”. Minęło szybko, wręcz niepokojąco szybko – jak to się stało? Czy kolejne pięć lat minie równie niespodziewanie? W międzyczasie zmieniło się tak wiele, a ja i tak mam poczucie, jakby to było wczoraj. A życie płynie dalej..