Uwielbiamy narzekać na studia i całą otoczkę z nimi związaną. Zwłaszcza my, studenci polonistyki. Że za dużo nauki, że nieżyciowe przedmioty, a przede wszystkim- że nie ma dla nas pracy. Prześcigamy się w tworzeniu memów i dowcipów, poruszających drażliwą kwestię niepewnej zawodowej przyszłości.
I na nas też narzekają- głównie rodzice, ciotki i dziadkowie- że nie poszliśmy na medycynę albo prawo. To według nich Dwa Filary Zapewniające Szczęśliwe i Dostatne Życie.
Dla tych, którzy ulegają presji, tyranie zaczyna się już w liceum. Zarwane noce, przepłakane niezaliczenia klasówek, tydzień wypełniony korepetycjami do rozszerzonej matury. Żeby tylko dostać się na wymarzony kierunek studiów. Jeśli się powiedzie- jeszcze jeden rok wyjęty z życia, a potem skreślenie z listy studentów. W najlepszym (?) wypadku dotrwanie do końca studiów, obrona i… pustka. Bo studentów na każdym kierunku jest wielu- więc tak jak w każdym wyścigu, również w starciu o pracę zwyciężają lepsi, szybsi, sprytniejsi. A ci, którzy mieli więcej planów niż zdolności, zostają z przeciętnym stanowiskiem, przeciętną pensją, zubożonym życiem pozazawodowym i.. straconymi latami młodości- być może najlepszym okresem życia. A to się nie wróci, tego nie kupią za żadne pieniądze. Dodatkowe wykształcenie mogą zyskać w kilka lat, na każdym etapie życia, ale czasu nie cofną. Dlaczego nie spróbowali najpierw iść w kierunku, który rzeczywiście ich fascynował?
Żadne studia nie gwarantują dobrego stanowiska i godziwej (co każdy rozumie inaczej) płacy. Nie tylko poloniści, socjologowie i kulturoznawcy mogą mieć problem ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy. Oprócz papierka trzeba mieć jeszcze głowę na karku.
Jeśli będziesz dobry w tym co robisz, to dostaniesz pracę albo sam ją sobie stworzysz. Jeśli będziesz na siłę próbować stać się dobry w czymś, czego nie czujesz, to w absolutnie najlepszym wypadku dojdziesz do zapętlonego schematu praca-dom. Jeśli to ci odpowiada- to świetnie. Ale jeśli gdzieś w głębi duszy snujesz zupełnie inny plan na życie, to.. może warto?
“Więc ćwicz to, czym by to nie było, ale wkładaj w to miłość, a to będzie twą siłą..”
Nigdy nie poszłabym na dane studia tylko dlatego, że ktoś tego ode mnie wymaga. Co więcej- nie poszłabym studiować z myślą o tym, że dzięki temu mogę kiedyś dostać dobrą pracę i dobrą kasę. Życie jest zbyt przewrotne, żeby próbować ustawić sobie egzystencję na kilkanaście lat naprzód i dążyć do tego robieniem czegoś, co nas nie kręci. A analiza statystyk najbardziej perspektywicznych kierunków to nie jest dobry sposób na wybieranie studiów. Jeśli chcesz mieć dużo kasy, to znajdź sobie bogatego męża/bogatą żonę. A jeśli chcesz być szczęśliwy, to znajdź sobie studia, które będą Cię bogacić- i to nie w dobra materialne. Reszta przyjdzie sama.
Dlaczego wybrałam polonistykę? Bo jest ‘moja’- tylko i aż tyle. Bo czuję, że przechodząc przez kolejne etapy tych studiów wypełniam jakiś konkretny, ustalony dla mnie przez Wszechświat plan. Bo i tak podejmowałam studia z myślą, że będę szkolić psy i biegać- a potem napiszę o tym książkę.
Absolutnie, w żadnym calu i żadną cząstką materii nie żałuję tej decyzji (wcale nie piszę tak tylko dlatego, że są wakacje!). Nie tylko odkryłam nowe, rozległe i fascynujące obszary zainteresowań, którymi- jeśli tylko będę miała taką możliwość- chętnie zajmę się w przyszłości, lecz także.. cały czas mam życie poza uczelnią. Studia nie przeszkadzają mi w tym, co najbardziej kocham. Są miłym dodatkiem do mojego życiowego planu- ale gdybym miała w życiu tylko studiowanie, to nie byłabym nawet w połowie spełniona. Zaliczanie każdego kolejnego etapu polonistyki wymagało ode mnie mniej więcej 15% wysiłku, jaki sobie wyobrażałam przed przyjściem na UW. Myślałam, że studia nieodłącznie wiążą się z ostrą harówką, nauką do rana, efektem zombie podczas sesji egzaminacyjnej.. Nic z tych rzeczy. Jeśli zdarzał się czasem ten ostatni, to tylko dlatego, że zabierałam się do nauki na dwa dni przed datą egzaminu. Poza tym nawet najtrudniejszy do zaliczenia przedmiot nadal był o niebo przyjemniejszy niż ‘matma, fiza i chemia’ w liceum.
Nie zliczę, ile razy słyszałam pytanie: “Filologia polska? Ooo, czyli będziesz uczyć w szkole?”
Nie, nie będę uczyć w szkole. Nie, nie czytam czterech książek tygodniowo. Nie, nie trzeba wysławiać się przy mnie kwiecistą polszczyzną (choć popieram mówienie poprawną). Nie, nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania świata dotyczące interpunkcji, ortografii, gramatyki i słowotwórstwa (choć wszystkie te dziedziny są bliskie mojemu sercu). Jeszcze jakieś pytania? Ach, no tak- nie, nie mam bogatego męża (mam za to bardzo zdolnego i mądrego nie-męża), a mimo to jestem spokojna o moją przyszłość, na którą mam niezliczone pomysły.
P.S. A moja szkoła jest najładniejsza na świecie: