Kolejny udany weekend na zawodach… Tylko że tym razem wyjątkowo nie triathlonowych, a nawet nie biegowych, pływackich ani kolarskich. Wczoraj i przedwczoraj bohaterem pierwszego planu był Smok!
Jak w ogóle doszło do tego, że po tylu latach znowu wystartowałam w PSICH ZAWODACH? Oczywiście nie byłoby tego, gdyby nie przeprowadzka do Gdyni. Bycie w Trójmieście oznacza między innymi więcej świetnych terenów do spacerów, na które mogę dojechać Audinką, a przede wszystkim więcej “psich” znajomych. Tak się złożyło, że nasze ulubione miejsce spacerowe jest psio-ludzkim rajem, więc długie spacery Smoczka składają się zazwyczaj ze spaceru po lesie, pływania w morzu i aportowania – plus sto do kondycji. Do tego jego główną aktywnością jest bieganie po lesie w roli mojego osobistego bodyguarda.
Dzięki uprzejmości Agaty, rzucającej lepiej niż ja, i Wojtka, rzucającego lepiej i daleko, przez ostatnie miesiące Smok na pewno złapał więcej dysków niż w ciągu ostatniego roku – choć wciąż było to pewnie średnio raz na dwa tygodnie. No ale skoro zbliżały się zawody Latających Psów w Sopocie i akurat na weekend 23-24 lipca nie miałam planów zawodniczych, to pomyślałam, że czemu nie. Tylko że niezupełnie miało być tak, że wystartuję – ze Smokiem miała startować tylko Agata. Coś mnie jednak podkusiło, sprawdziłam czy dam radę wkomponować plany treningowe w rzucanie psu na zawodach frisbee i poszło…
W sobotę pojawiliśmy się w Parku Północnym tylko na parę chwil, żeby wystartować w konkurencji Frizgility, będącej połączeniem agility i frisbee. Smok próbował czegoś takiego (skakanie przez hopki wkomponowane z łapaniem dysków) aż raz, kiedy Agata przywiozła na spacer swoje przeszkody z Biedronki (! :D). Jednak, tak jak pisałam na Facebooku, w psim sporcie również sprawdza się zasada, że wyczynowy sport w dzieciństwie niejako “ustawia” w kwestii ruchowego ogarnięcia na dorosłe życie. Porządne podstawy agility, których Smok nauczył się w przedszkolu w klubie KA Fort pod okiem Magdy Ziółkowskiej sprawiły, że nie ma problemu z wysyłaniem się i trafianiem w przeszkody. Już wtedy mówili o nim per “kujon” i wygląda na to, że ta cecha mu została. Ale od początku. Jako pierwsza startowała Agata:
Agata zastosowała mądry manewr, to znaczy nie kazała mu się omijać przed rozpoczęciem nowej sekwencji. Ja niestety nie miałam w sobie tyle ogarnięcia, przez co straciliśmy masę czasu:
Kilkanaście występów później Smok znowu pojawił się na ringu, tym razem u boku Agaty. I co? I uzbierali punktów na trzecie miejsce na podium 🙂 Ostatecznie jednak uplasowali się na piątym miejscu, ponieważ aż trzy pary uzbierały tyle samo punktów i dodatkowe kryteria rozstrzygnęły o kolejności na liście wyników. Ale tego mu nie powiedziałam, bo pewnie by się kujon popłakał.
Przyznam, że znowu załapałam zajawkę na frisbee i bardzo żałuję, że kolejne zawody w Sopocie odbędą się dopiero za rok. Rok czekania! Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, a przede wszystkim, jeśli przyszłoroczna edycja nie będzie mi z niczym kolidować, mam szalony plan, żeby wystartować ze Smokiem we freestyle’u i… zgłosić na zawody także Rastę. O ile jako jedenastolatka będzie takim samym szczenięciem jak jest teraz. Edycja w 2017 roku będzie dziesiątą rocznicą jej debiutu, pierwszego i ostatniego występu w zawodach dogfrisbee, który odbył się właśnie w Sopocie. Minęła kupa czasu, a Rastka wciąż ma frisbee zamiast mózgu. Co prawda jej start będzie trochę bardziej skomplikowany logistycznie, bo zostawienie jej w klatce podczas zawodów to przepis na pieczony mózg psa (nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata), ale w końcu mamy naprawdę blisko do domu…
Przemiło się oglądało duety na freestyle’u – przez te wszystkie lata, kiedy nie miałam okazji oglądać frizbowych zawodów, wszystko poszło mocno do przodu. Freestyle ze Smokiem to moje ciche małe marzenie, które muszę jeszcze gruntownie przemyśleć. Z jednej strony uważam, że to najpiękniejsza i najtrudniejsza konkurencja, kwintesencja tej dyscypliny. Z drugiej strony do tego już niestety trzeba potrenować – nie da się zrobić tego na wariata, tak jak to miało miejsce w naszym przypadku wczoraj i przedwczoraj. Mam swoje zdanie w kwestii psich sportów, może kiedyś napiszę o nim szerzej; najkrócej ujmując uważam, że psa sportowego trzeba traktować tak jak sportowca, a sport to nie tylko wyjście na trening. No i tutaj powstaje problem, bo nie sądzę żebym miała na to czas i energię. Ostatecznie pieseł nie wie, że ma zadatki na mistrza świata, więc nie będzie mu przykro 🙂