Będąc dzieckiem, większość świąt spędzałam u babci na wsi. Spotkania w licznym rodzinnym gronie, mnóstwo pyszności, długie spacery i obcowanie z moją babcią, która nie jest wcale taką zwykłą babcią. Gdy nadchodził czas zbierania się do snu, szukałam sobie materaca, który mogłabym wtargać na noc do jej pokoju, żeby móc tam spać. Spanie w pokoju z rodzicami byłoby zwykłe i nudne jak flaki z olejem, z babcią – nigdy, bo zawsze opowiadała mi do snu bajki. Bajki zawsze zaczynały się tak samo, ale potem każda z nich odpływała w niepowtarzalne, fantastyczne zakątki wyobraźni.
Rozjechaliśmy się po świecie, a ja niepostrzeżenie dorosłam i teraz sama piszę podobne historie, a co więcej, czasem nawet dostaję za nie pieniądze (how cool is that?).
Czasem nie zdążę ich zapisać, bo słowa łączące się w spójną całość działają tylko pod wpływem endorfin, tworzą się w ruchu i znikają zaraz, gdy wracam do rzeczywistości pełnej bodźców zewsząd.
Boże, albo jakakolwiek Siło Która Rządzi Światem, proszę Cię, spraw żeby zostało mi na zawsze tyle zdrowia i czasu, żebym mogła wyprowadzać rower na spacer. Najlepiej taki spacer, który będzie miał dużo watów.
Zdrowie i czas to najcenniejsze zasoby, więc wcale nie proszę o mało. Te jazdy niby zawsze zaczynają się tak samo. Zwykle kręcę dwanaście tysięcy razy po tej samej trasie, a szczytem ekstrawagancji jest urozmaicenie sobie trasy w postaci przebycia jej w przeciwnym kierunku. Mimo to nigdy nie jest tak samo, nawet jeśli nie zmienia się nawet kierunek wiatru, a w asfalcie nie pojawia się żadna nowa dziura. Każda jazda to emocje. Historia. Nie ma i nie będzie dwóch takich samych.
Trudno opisać słowami, co właściwie jest tak narkotycznie wspaniałego w przejeżdżaniu wzdłuż pól, przez zagajniki, pokonywaniu kaszubskich podjazdów, rozpędzaniu się na zjazdach. Może mam po prostu styki w mózgu połączone z rowerem jak buty spd z blokami.
Trudno powiedzieć, dlaczego na widok innego kolarza na horyzoncie włączam nitro i gnam tak długo, aż go dogonię. Trudno stwierdzić, dlaczego niektóre drogi mnie po prostu zasysają, jakbym była dzieciakiem w wesołym miasteczku, który koniecznie chce wypróbować wszystkie dostępne karuzele. Dlaczego pomimo zmęczenia takiego, że ledwo widzę na oczy, a wyjście do najbliższego sklepu po bułki wydaje mi się eskapadą życia, na myśl o wyjściu na rower spływają na mnie supermoce.
Test Istotności Zmartwienia
Cykloterapia. Tak działa rower. Zaskakująco wiele wątpliwości i zmartwień da się po prostu rozjechać. Przetestowałam to wielokrotnie – jeśli czuję, że mam jakieś uporczywe zmartwienie, to wystarczy że wyjdę przewietrzyć głowę z prędkością powyżej 30 kilometrów na godzinę. Jeśli w trakcie jazdy dochodzę do wniosku, że problem jest nieważny, nieistotny i niewarty najmniejszej rozkminy, to znaczy że będzie dobrze.
To moja myślodsiewnia. Nie zliczę, ile razy wraz z kolejnymi obrotami korby przychodziły mi do głowy odpowiedzi na trudne pytania, ile opowieści udało mi się “napisać” w głowie, na ile pomysłów wpaść.
Odkąd wyrywam się na rower, zapominam o co chodziło mi z tymi nieudanymi tygodniami treningowymi, które jesienią i zimą pojawiały się niepokojąco często. Wstaję rano z tym “bagażem”, którym jest kolejna porcja endorfin i tlenu z kaszubskich wiosek. I śpię jak niemowlę, śniąc tak porypanie urocze sny, że aż muszę je sobie po przebudzeniu spisywać, bo nie dowierzam, że zwoje mózgowe dają radę coś takiego wyprodukować. Czy uwierzycie, że ludzka głowa jest w stanie podczas snu wymyślić i opowiedzieć żart, który nawet po przebudzeniu uznaje się za naprawdę błyskotliwy? 🙂
Kolarstwo to trudny sport
Ale ilekroć porównuję swoje własne, subiektywne, najprywatniejsze odczucia na rowerze z tymi z basenu czy z biegu, dochodzę do niezmiennego wniosku że rower jest czystym szczęściem. Nawet gdy cierpię, gryzę kierownicę z bólu albo zbliżam się do omdlenia z bomby hipoglikemicznej, to wciąż widzę w tym wszystkim coś pięknego.
Był taki czas w moim trenowaniu, kiedy praktycznie z każdej jazdy wracałam zaryczana z bólu albo chociaż w trybie zaciśniętych zębów i “nie mów do mnie teraz”. Mimo to nigdy, ani razu nie pomyślałam sobie, że jutro nie pojadę znowu w tę samą trasę. I zawsze jechałam, i znowu wyłam, i następnego dnia ruszałam ponownie z uśmiechem od ucha do ucha. To musi być miłość.
Archievement unlocked
To jedyna dyscyplina, która jest dla mnie tak absurdalnie wdzięczna. W dużej mierze to co raz sobie wypracuję, zostaje ze mną na zawsze. Tak jakbym osiągając kolejne progi odblokowywała kolejne levele w grze komputerowej i była w stanie to zasejwować. Mogę wsiąść na rower w środku nocy, w upale, w zimnie, z gorączką albo potwornie niewyspana – nieważne, całe zło idzie precz. Mogłabym trenować na rowerze po dwa razy dziennie. W moim planie treningowym na przyszły tydzień jest aż jedenaście godzin na rowerze. To brzmi dobrze. Bo nawet jeśli w bieganiu czy na basenie coś będzie szło nie tak, to gang Emondzi, Speed Concepta i Przełajki będzie w stanie mi to wszystko zrównoważyć, tłumacząc mi to cierpliwie obrót za obrotem, obrót za obrotem…