Jak się nie śpi we dwoje, to się nie śpi w ogóle.

No właśnie – spanie w pojedynkę to wielka przykrość.
Spodziewałam się, że Rasta skorzysta z okazji i wpakuje mi się na kanapę, ale ona twardo trzymała się przez całą noc na poziomie podłogi. Może to efekt terapii Wojtka, obdarzonego niezwykłą umiejętnością wychowywania psów przez sen. Odkąd bowiem przenieśliśmy się ze spaniem z sypialni do dużego pokoju – tym samym zabierając borderkowi mięciutkie legowisko – kilka razy zdarzyła się nocna walka: Rast, żądny przytulenia się do swojej pani pod kołderką, wskakiwał na kanapę; w tym samym momencie budził się  Strażnik Teksasu, wyłaniał się zza mnie i zwalał spragnionego miłości zwierzaczka z łóżka. Nic w tym nadzwyczajnego, gdyby nie to, że Strażnik walczył ze złem śpiąc 🙂

Wracając do dnia dzisiejszego- wcale nie jestem przekonana, czy w każdym innym wypadku również nie zerwałabym się bladym świtem.
Około wpół do pierwszej w nocy pomyślałam, że skoro wstałam rano o 4:30, żeby zdążyć na pociąg do Gdańska, to może wypadałoby już zapukać do krainy snów. Była nadzieja, że zaistnieje potrzeba odespania czy cokolwiek, lecz cóż – obudziłam się wypoczęta o 6:03. Dalsze spanie okazało się niemożliwe, więc o 6:40 zaniechałam walki i.. rzecz jasna – poszłam biegać 😉



Pogoda w Gdańsku jest naprawdę dziwna. Wczoraj o piątej rano w Warszawie było naprawdę.. no, niegodnie byłoby nazwać temperaturę ~2st.C ciepłem, więc określmy to jako niezimno. Zagadkowe jest, dlaczego tutaj, w Gdańsku, było podobnie niezimno, skoro termometr pokazywał minus dziewięć. Co więcej, mlecznobiała mgła powodowała efekt horroru.

Dziś – dziwna rzecz: temperatura jest trochę poniżej zera, wszechobecny śnieg nie pozwala na rozwijanie satysfakcjonujących prędkości biegu, a mnie chyba nawet buty nie przemokły. Biegnąc miałam wrażenie, że biegnę po ciepłych lodach (które, notabene, zawsze uważałam i uważam za obrzydliwe). Dla uściślenia dodam, że – bynajmniej – nie biegam w swoich Ecco-panzerfaustach, lecz w leciutkich, uniwersalnych Adidasach.

W bieganiu zimą najfajniejsze jest to, że nawet jeśli wszystkim wokoło jest zimno, to biegaczowi jest ciepło.
Kilka razy zdarzyło mi się w biegu odczuć dyskomfort związany z zamarzającymi dłońmi, ale zazwyczaj nie ma z tym problemu. To szalenie miłe, że o szóstej czy siódmej rano można wyjść z domu w legginsach i termoaktywnej, cienkiej kurtce i się nie zamarza. To dla mnie niecodzienna zimowa sytuacja – czuć się jak Sprite, gdy wszyscy wokół to Pragnienie.
Bieg o tej porze roku ma, oczywiście, wady. Nie chce mi się rozpisywać o tym, że trzeba smarować oblicze wazeliną (lub zakładać kominiarkę – praktykuję i polecam), ciągle suszyć buty itepe itede – nie jest to warte uwagi. Najbardziej wkurzające jest chyba to, że zakręty trzeba brać na rozpaczliwca, co oznacza, że po pierwsze należy znacznie zwolnić, po drugie podjąć działania mające na celu utrzymanie pionu, po trzecie liczyć się z tym, że pion jednak może zostać zachwiany lub wręcz obalony. Co prawda nie zdarzył mi się do tej pory żaden spektakularny krach, ale wszystko przede mną. Tfu, tfu.

Na sportstrackerowym raporcie prędkości dobrze widać, które ‘połówki’ były odśnieżone 🙂

Poranne bieganie ma też działanie ogromnie motywujące. Zresztą co tu dużo mówić – wczesne wstawanie w jakimkolwiek celu podobnież. Nie rozumiem ludzi, którzy wychodzą rano do pracy czy szkoły jako przedstawiciele zombie style, doczłapują do autobusu, półśpią w tymże, a co więcej – jeszcze przez parę kolejnych godzin tkwią w psychofizycznym letargu. W sumie to im współczuję, ale cóż – to ich wybór. Mówi to osoba, która ma w spoczynku ciśnienie około 100/60, więc teoretycznie powinna przez cały dzień ziewać wniebogłosy, pokładać się na biurku i śnić w autobusach. No excuses.

Poranek jest przecież najpiękniejszą częścią doby. Porankiem rozpoczyna się nowy dzień, który można ukształtować na piękny. Gdy wstanie się rano, zdąży się zrobić wszystko i jeszcze więcej. Zrzucanie winy na niedogodne godziny pracy, na długo trwające dojazdy, na cokolwiek innego – to wymówki. Nie zawsze nieuzasadnione, ale jak mówi poczciwe polskie przysłowie – dla chcącego nic trudnego.
Ludzie co dnia tracą potwornie wiele czasu na bezczynność. Nawet, gdy zasadniczo bardzo się spieszą, żyją w przysłowiowym biegu i wydaje im się, że nie mają na nic czasu. Codziennie marnują długie godziny. Nie twierdzę, że ja tego nie robię; długie zimowe wieczory mogłyby być w moim przypadku konstruktywniej spędzone, gdybym nie miała Internetu. W gruncie rzeczy mam jednak odchył w drugą stronę, bo nie umiem odpoczywać, a – paradoksalnie – uświadamiam to sobie najczęściej wtedy, kiedy dokształcam się w dziedzinie treningu biegowego.

Niemniej jednak, życzę wszystkim miłego, udanego dnia, i udaję się na spacer nad morze.

Możliwość komentowania została wyłączona.