Jestem pół na pół z Warszawy i z Trójmiasta – w swoim 25-letnim życiu mniej więcej po połowie czasu spędziłam w obydwu tych miejscach. Od 1 kwietnia tego roku znowu jestem nad morzem, tym razem w najbardziej nasłonecznionym mieście w Polsce – w Gdyni. Choć wiem, że głębokie deklaracje nie mają zbyt wielkiego sensu, to na tę chwilę z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że trudno mi sobie wyobrazić lepsze miejsce do mieszkania.
Nie chciałabym, żeby ten wpis został odebrany jako paszkwil na Warszawę. Bardzo lubię stolicę; uważam że to przepiękne, niezwykle klimatyczne miasto z niesamowitą historią. Jednak sama dusza miasta to na dłuższą metę nie wszystko. To zabawne, że jeszcze w zeszłym roku dziwiłam się ludziom, którzy co najmniej kilka razy w miesiącu kursują z Trójmiasta do Warszawy w interesach lub w sprawach osobistych, a nie chcą się tam przeprowadzić na stałe. Teraz śmieję się z siebie na tę myśl – perspektywa potrafi się naprawdę szybko zmienić. No więc co takiego najlepszego ma Gdynia, czego nie ma Warszawa?
1. Morze
Nie wiem czy trzeba tu cokolwiek więcej dodawać. W stolicy często nie wiedziałam, gdzie mam się podziać, kiedy mam ochotę czymś się zachwycić. Jest niby Pole Mokotowskie, jest Park Skaryszewski czy Rezerwat Jeziorka Czerniakowskiego, ale te wszystkie miejsca są zawsze oblegane przez ludzi, stosunkowo niewielkie i umieszczone pomiędzy ruchliwymi ulicami. No i ta “plaża” pod Mostem Poniatowskiego – przyznam, że zawsze mijałam ją z mieszaniną współczucia i niesmaku – kawałek brudnego piasku, woda do której nawet nie można wejść i nieustanny huk z ulicy – super wypoczynek. A tutaj jest MORZE (no dobrze, Zatoka Gdańska, ale serio, czy ktokolwiek widzi jakąś różnicę?), do którego można dostać się z miliarda miejsc w każdym z trójmiejskich miast, a w Gdyni to praktycznie od razu z głównej ulicy. Nie wiem, czy tak jest, ale podejrzewam, że morski bezkres i szum fal na każdego wpływają podobnie pozytywnie. Czy lato, czy zima, tutaj zawsze jest gdzie pojechać. Już teraz wiem, o co chodziło mojej koleżance ze studiów, która w jednym z pierwszych zdań po zapoznaniu się wykrzyknęła do mnie: “O Boże, ale jak to, przeprowadziłaś się z Gdańska do Warszawy?!?! Znad morza TUTAJ?!”. Fajnie jest mieszkać w miejscu, do którego zjeżdżają ludzie z całej Polski, żeby się nim pozachwycać. Fajnie jest móc założyć na nogi klapki, wsiąść do auta i za piętnaście minut spacerować sobie po plaży.
2. Ludzie
Jedną z najbardziej przykrych rzeczy dotyczących Warszawy jest to, że bardzo wielu ludzi nie znosi miasta, w którym przyszło im mieszkać. Ciałem są w Warszawie – głównie ze względu na pracę – ale duchem cały czas w swoich miastach i miasteczkach. To ogromnie odbija się na atmosferze w stolicy. Bardzo często miałam tam wrażenie, że ludzie się wzajemnie nienawidzą. Jak jest w Trójmieście? Cóż, chyba wystarczy, gdy napiszę, że Gdynia w 2015 roku została ogłoszona najszczęśliwszym miastem w Polsce. Nie spotkałam tu jeszcze nikogo, kto nie byłby zachwycony “swoim” miastem.
3. Korki
Nie jest tak, że nie ma tutaj korków. Są, tylko że to trochę inna kategoria niż te warszawskie. W Warszawie korek zaczyna się o godzinie 13:30 i trwa do 19:30, a stanie w miejscu przez godzinę nie należy do rzadkości. Na Czerniakowie mieszkaliśmy w oku cyklonu korków i tam nawet nie myślałam o tym, żeby odświeżać swoje prawo jazdy i kupować samochód – wszędzie jeździłam rowerem i oszczędzałam dzięki temu masę czasu. To było fantastyczne miejsce, na skrzyżowaniu wylotu na Pragę, Śródmieście, Mordor i Wilanów, tylko co z tego, skoro samochodem i komunikacją miejską można było wydostać się stamtąd tylko w określonych godzinach? Tutaj ani razu nie snułam się w korku dłużej niż 12-15 minut. Wiem że w Gdańsku jest z tym zdecydowanie gorzej (Osowa to jakiś hardkor), ale na Gdynię naprawdę nie mogę narzekać.
4. Drogi i kierowcy
Wielkość i skomplikowanie komunikacyjne Warszawy są po prostu przerażające. Kierowcy z niewielkim stażem mają przerąbane, a ci z dłuższym… też mają przerąbane. Na domiar złego – patrz punkt drugi – wszyscy się nienawidzą i każdy się spieszy. Kierowcy w Warszawie jeżdżą niezwykle nerwowo, zrywnie, a nierzadko po prostu na chama. Chcesz gdzieś zjechać i potrzebujesz w tym celu skorzystać z uprzejmości kierowców na sąsiednim pasie? Powodzenia!
Przedwczoraj jadąc z centrum do domu usłyszałam klakson i w tym momencie uświadomiłam sobie, że prawie zdążyłam już zapomnieć jak brzmi ten dźwięk. Spotkałam tu spieszących się za wszelką cenę bmw z rejestracjami na GKA, ale buców i buraków samych w sobie – bardzo niewielu. Kiedy zaczynałam jeździć tu jako kierowca, robiłam masę głupich błędów i myślę, że w Warszawie wylanoby na mnie za nie wiadro pomyj i przekleństw, a auto miałabym rozjechane i porysowane z każdej strony. Tutaj nawet nigdy na mnie nie trąbnięto.
5. Odległości
Warszawa jest większa niż Trójmiasto razem wzięte. Ze Służewca (południe Warszawy) do Instytutu Sportu (Bielany, północ) jechałam tak samo daleko, ale o wiele dłużej niż jedzie się z Gdańska Głównego do Wejherowa. Faktem jest, że komunikacja miejska w stolicy jest świetna – można dojechać wszędzie o każdej porze – ale to “wszędzie” oznacza czasem wyprawę na pół dnia. W liceum, kiedy mieszkałam w Gdańsku, jeździłam raz w tygodniu na korki z biologii tramwajem i trasa 20 minut wydawała mi się wówczas strasznie długą podróżą. W Warszawie 20 minut to prawie jak wsiąść i wysiąść. Regularnie jeździłam na basen, na który tramwaj wiózł mnie 48 minut w jedną stronę. Dodajmy jeszcze korki i mamy sposób na zakwaterowanie w zbiorkomie. Jeśli chodzi o Trójmiasto, moim zdaniem najszybszym i najwygodniejszym środkiem transportu (oprócz roweru, wiadomo) jest samochód. Z Gdyni do Sopotu i Gdańska jeżdżę tak, jakbym jeździła tylko do innej dzielnicy. Mieszkam półtora kilometra od obwodnicy, którą w mig dojeżdżam gdzie chcę. W tym miesiącu jeżdżę na basen do Rumi – odległość 20 km w jedną stronę – od uruchomienia samochodu w garażu do zatrzymania go pod pływalnią mijają 23 minuty. Not bad.
Popołudniowy spacer z psami |
6. Psy
W Warszawie na Czerniakowie miałam rezerwat Jeziorka Czerniakowskiego, który skradł moje serce. Sporo miejsca do spacerów, kilka przyjemnych stawów, w których można wykąpać psa, no i jeziorko, w którym można wypływać siebie. Na Służewcu miałam Dolinkę Służewiecką, którą najbardziej lubił Smok – zawsze spotykaliśmy tam dużo różnych piesków. Jednak w porównaniu z warunkami w Trójmieście wszystkie pola, łąki i parki w stolicy wymiękają. Znowu mogę wychodzić na rozbiegania w towarzystwie Smoka, który jest zachwycony tym, że wreszcie przemieszczamy się w jakimś sensownym tempie. Są jeszcze Kolibki – miejsce jak ze snu. Kolibki, jak ogry, mają warstwy. Pierwsza warstwa to trawiaste padoki, idealne do rzucania frisbee, piłek i wszelkich innych gier i zabaw psio-ludzkich. Druga – las pełen krótkich zjazdów i podjazdów. I wreszcie trzecia – całoroczna psia plaża. Za każdym razem kiedy psy w bagażniku orientują się, że dojeżdżamy na Kolibki, z ekscytacji prawie wychodzą przez dach. Gdybym miała zaprojektować idealne miejsce do wszelkich aktywności z psem, to nie zrobiłabym tego lepiej, niż zrobiono Kolibki.
No i last but not least – mieszkamy jakieś 50m w linii prostej od niewielkiego, dzikiego lasku, który kawałek dalej przechodzi w całkiem duży i cywilizowany las. Jestem zatem w lesie co najmniej raz dziennie.
7. Zieleń
Po kilku miesiącach zamieszkiwania na osiedlu, które z każdej strony jest otoczone przez las, przyzwyczaiłam się już do tego, że tu wszędzie jest zielono i przestałam zwracać na to tak wielką uwagę. Jednak wystarczyło pojechać na kilka dni do Warszawy, żeby przypomnieć sobie, że w Trójmieście naprawdę jest zielono. Obwodnicą jadę przez las, rowerem przez las, biegam przez las i z psami też chodzę przez las. Ogólnie rzecz biorąc, niemal wszyscy mieszkają tutaj niedaleko lasu, a niektórzy jednocześnie przy lesie i nad morzem. W Warszawie można to mieć (ale nie w zestawie z morzem) będąc mieszkańcem Wawra, Młocin albo Kabat, z tym że tylko ta ostatnia dzielnica jest skomunikowana na tyle dobrze, że w godzinach szczytu się w niej nie utyka.
8. Urzędy
Szczęśliwie jedyne urzędy, z jakimi miałam do czynienia w Gdyni, to urzędy pocztowe i urząd miasta. W tym ostatnim rejestrowałam samochód. Jestem zameldowana w Warszawie i chciałam to zrobić po bożemu tam, ale okazało się, że aby przyjechać tylko w tej sprawie i sprawnie to załatwić muszę pobrać numerek, a najbliższe wolne numerki są na nie-wiadomo-kiedy. W Gdyni do okienka po pozwolenie czasowe czekałam jakieś dziesięć minut, zaś podczas drugiej wizyty, po “twardy dowód” ani sekundy.
A sprawunki na mieście załatwiam tak 🙂 |
9. Sport
Gdynia reklamuje się jako miasto sportu – i to dosłownie; wystarczy obejrzeć film promocyjny miasta, żeby przekonać się, jak dużo uwagi przykłada się tu do kwestii wszelkich aktywności. Byłam naprawdę pozytywnie zdziwiona, kiedy udało mi się przejechać z Wielkiego Kacku do Gdańska Głównego nie zbaczając nawet na chwilę ze ścieżki rowerowej. Z Gdyni do Gdańska da się też jechać wyjątkowo uroczym pasem nadmorskim, dosłownie obleganym przez rowerzystów i biegaczy. Jest też gdzie zrobić trening jakościowy. Sceneria Stadionu Leśnego w Sopocie dodaje plus sto do mocy i samopoczucia podczas treningu. Pętla Reja – pięciokilometrowa asfaltowa droga w środku Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego – jest idealnym miejscem na rower i bieg, a dzięki oznaczeniom dystansu na asfalcie można tam zrobić trening nie mniej dokładny niż na tartanie. O terenach do jazdy na mtb nawet nie wspominam, bo chyba nie da się wyeksplorować tych wszystkich lasów, po których da się tutaj pojeździć. Podobnie jest zresztą z trasami na szosę – Kaszuby są niemożliwie piękne, a do tego w większości miejsc jest naprawdę dobry asfalt. Zdecydowanie gorzej jest z basenami – większość to pływalnie szkolne, a do tego wejścia odbywają się w przestarzałym systemie zmian 45-minutowych. W Warszawie nie spotkałam się z takim systemem, a na większość basenów można wchodzić “tak po prostu”. No i nie ma tutaj ani jednego basenu 50-metrowego, podczas gdy w stolicy są już aż trzy! Podobno w 2020 roku się to zmieni, bo wtedy w Gdyni ma stanąć piękna pływalnia o wymiarach olimpijskich – zobaczymy. Na szczęście “problem basenowy” mnie zbytnio nie dotyka, ponieważ na co dzień pływam z klubem wynajmującym cały basen, a do tego mieszkam całe 900 metrów od innej pływalni, na którą chodzę, jeśli chcę popływać sobie sama.
10. Góry, morze, pola, lasy, łąki
Zanim przyjechaliśmy na pierwsze wakacje do Grzybna, Wojtek zastanawiał się, skąd nazwa “Szwajcaria Kaszubska”. Po kilku dniach w tym miejscu nie miał już żadnych pytań. A jako że Gdynia należy do Kaszub, profil terenu też jest zupełnie godny. Mieszkamy w dzielnicy położonej na wzgórzu i naprawdę wszędzie mamy pod górkę, nawet z najbliższego sklepu spożywczego do domu (a na przystanek autobusowy z górki – w godzinach porannych pod oknem przebiegają tłumy spieszących się do pracy ludzi – wszyscy lecą z górki, więc mogą wychodzić później na autobus). Dwa dni po wprowadzeniu się tutaj poszłam na pierwsze rozbieganie po lesie. Nie ustaliłam sobie oczywiście żadnej trasy, no bo i po co – las to las, jakoś się tam odnajdę. Aha, jasne. W efekcie wyszło mi o 50% więcej dystansu niż zakładałam, bo nie spodziewałam się, że las może być tak wielki, a dodatkowo następnego dnia miałam straszliwe zakwasy w udach i pośladkach od biegania po górach.
A tam za mną to morze 🙂 |
Oto pierwszych dziesięć zalet Gdyni, jakie przyszły mi do głowy. Przyznaję, że teraz za żadne skarby nie chciałabym się stąd wyprowadzić! To naprawdę dobre miejsce. Oczywiście to nie znaczy, że Warszawa jest słaba, zresztą starałam się tę myśl wplatać w treść wpisu. Na pewno dla osób zainteresowanych różnymi przedziwnymi sportami, pasjonatów niecodziennych aktywności i czegoś, co nie jest popularne, Warszawa może okazać się jedynym słusznym wyborem. Jest większe prawdopodobieństwo, że coś, co nie występuje powszechnie w Polsce, znajdzie się akurat w stolicy. Ale stolica nie ma morza.
Możliwość komentowania została wyłączona.