Ślesin vs Warszawa czyli “always look on the bright side of life”

Niestety. Spodziewałam się tego, ale robiłam co mogłam, żeby jednak jechać dzisiaj do Ślesina. Łydki jednak powiedziały, że absolutnie sobie tego nie życzą. Nie pomogła intensywna terapia bengayem (ten zapach zapamiętam na długo), lodem, kąpielami w soli i Wojtkowymi uzdrawiającymi dłońmi. Cały tydzień minął pod znakiem wielkiego bólu łydek. W piątek sytuacja wyglądała nadal źle, … Czytaj dalej

Misja “poszukiwanie zaginionych watów” zakończona

Jestem największym loserem sprzętowym. Jestem największym loserem sprzętowym. Jestem NAJWIĘKSZYM loserem sprzętowym. Jak nie urok to sraczka. To jest po prostu nie do wiary, ale jestem naprawdę największą sprzętową sierotą jaką zna świat. W kontekście powyższego wybrałam sobie naprawdę fatalną dyscyplinę sportu. Ale od początku. Słowem wstępu przypomnę tylko, że pod koniec kwietnia, na mojej … Czytaj dalej

Ego na poziomie morza

Do obowiązkowego wyposażenia na następny start w triathlonie dopisuję papierową torbę na głowę. Po najgorszym biegu życia, jaki uskuteczniłam w Piasecznie, wiem że wszystko się może zdarzyć. Trzy dni po starcie jestem tak samo zła jak zaraz za metą, a może nawet bardziej, ale chyba wyjdzie mi to na dobre. Przede wszystkim: trudno sobie wyobrazić … Czytaj dalej

Niemoc, godzina umierania i podobno podium w kategorii

No i po Piasecznie. Wrażenie ogólne: jest mi trochę po ludzku przykro i trochę we mnie sportowej złości. Obydwie te emocje mogę przekuć w coś złego albo coś dobrego, więc mam nadzieję, że spożytkuję je korzystnie. Ale od początku. Po napięciu związanym z oczekiwaniem i przygotowaniami, po wielkim wczorajszym stresie i tak dalej, spodziewałam się … Czytaj dalej

Nie wykluczam duathlonu.

O Jezu. No więc wreszcie nadeszła ta chwila, kiedy nie tylko wypełniłam zgłoszenie na zawody i opłaciłam startowe, lecz także przejechałam się po trasie wyścigu i w ogóle wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że na tym się nie skończy. W zeszłym sezonie zapisywałam się i wycofywałam, czasem nawet w ostatniej chwili. Teraz się … Czytaj dalej

Fotosynteza, czyli jestem fizolem – część I

Życie czasem dzieli się na “przed egzaminem” i “po egzaminie”. Tak też było w zeszłym tygodniu. Przez jeden dzień, który poświęciłam na naukę do poprawki (pomiędzy treningami oczywiście – ale i tak ciągnął się w nieskończoność) narosło mi tyyyyyle zaległości, jakbym co najmniej zrobiła sobie tydzień wolnego od rzeczywistości. Wracając z uczelni, na zawsze wolna … Czytaj dalej

Luty latem. Lato lutym. Parę ckliwych opowieści o biegaczu z poprzedniego wcielenia.

Udała nam się ta zima. Chyba bym się zapłakała, gdybym wcieliła w życie swój bardzo wstępny plan i zorganizowała fundusze na  “ucieknij potrenować w ludzkich warunkach” parotygodniowy wyjazd do ciepłego kraju. Dobrze że nie miałam hajsu i musiałam porzucić ten pomysł. Tutaj jest czadowo. Ostatnie dni są już naprawdę fantastycznie ciepłe i czuję się jakby … Czytaj dalej

Naprawdę wiosna. Rozkminy. Awarie. Rozkwity.

No dobrze. Zamknęłam przedostatnią sesję egzaminacyjną z dwiema czwórkami, dwiema piątkami i.. jedną dwóją – z egzaminu z historii języka polskiego. Nigdy, przenigdy nie polubię się z żadną historią, to już pewne. Co prawda nie uczyłam się nadmiernie do tego egzaminu (i to jest bardzo delikatnie ujęte!), ale podejrzewam, że do trójki z minusem (czyli … Czytaj dalej

Mało czasu, mało czasu, mało czasuuuuu (+ prawie rok pływania!!!)

Mimo że znoszę zimę dziesiątki razy lepiej i spokojniej niż w ubiegłych latach (nawet jeśli jest to tylko pogodna rezygnacja), muszę przyznać szczerze: zimo, okropnie męczysz. Jestem już wkurzona i zmęczona ciemnościami i zimnem. Ubieranie się na spacer z psami bywa niekiedy równie długie co sam spacer. Zamiast jeździć na basen rowerem, muszę tłuc się … Czytaj dalej

“Chcieć – oznacza wpływać na przebieg wydarzeń”

Podobno aż tak bardzo nie liczy się, ile razy się upada, tylko ile razy się podnosi. Podnoszę się więc po raz milion czterdziesty ósmy i oby to był ostatni- i nie dlatego, że jak się teraz wyglebię to już na dobre. Zostało dwadzieścia tygodni. Teraz wydaje mi się że to dużo, ale niedługo się zdziwię … Czytaj dalej

Pieprzone dwa lata spłacania kredytu

Dwa lata. Jezu. Za dwa dni, dokładnie w Sylwestra, miną dwa lata odkąd ostatni raz wystartowałam w biegu. W ogóle w jakichkolwiek zawodach. Kupa czasu to mało powiedziane. Sam Łódzki Bieg Sylwestrowy na przełomie 2011 i 2012 roku nie jest moim najmilszym wspomnieniem związanym z bieganiem. Bynajmniej. Już w przeddzień wyjazdu czułam się jakoś niemrawo, … Czytaj dalej

Cztery dni do ultramaratonu

Przygotowania pod ultramaraton wyszły fantastycznie. Dużo odpoczynku, odwyk od roweru, ładowanie węglowodanów. Glikogen wypełnił mi już każdą komórkę w mięśniu, krew wysyciła się cukrem. Energy boost. Problem jest tylko jeden: przecież ja nie startuję w żadnym maratonie. Taa, przyznaję się. Potrzeba hard wytopu staje się paląca, a ja na prawie trzy dni zaprzedałam duszę doczesnej … Czytaj dalej