Misja “poszukiwanie zaginionych watów” zakończona

Jestem największym loserem sprzętowym. Jestem największym loserem sprzętowym. Jestem NAJWIĘKSZYM loserem sprzętowym. Jak nie urok to sraczka. To jest po prostu nie do wiary, ale jestem naprawdę największą sprzętową sierotą jaką zna świat. W kontekście powyższego wybrałam sobie naprawdę fatalną dyscyplinę sportu. Ale od początku. Słowem wstępu przypomnę tylko, że pod koniec kwietnia, na mojej … Czytaj dalej

Ego na poziomie morza

Do obowiązkowego wyposażenia na następny start w triathlonie dopisuję papierową torbę na głowę. Po najgorszym biegu życia, jaki uskuteczniłam w Piasecznie, wiem że wszystko się może zdarzyć. Trzy dni po starcie jestem tak samo zła jak zaraz za metą, a może nawet bardziej, ale chyba wyjdzie mi to na dobre. Przede wszystkim: trudno sobie wyobrazić … Czytaj dalej

Niemoc, godzina umierania i podobno podium w kategorii

No i po Piasecznie. Wrażenie ogólne: jest mi trochę po ludzku przykro i trochę we mnie sportowej złości. Obydwie te emocje mogę przekuć w coś złego albo coś dobrego, więc mam nadzieję, że spożytkuję je korzystnie. Ale od początku. Po napięciu związanym z oczekiwaniem i przygotowaniami, po wielkim wczorajszym stresie i tak dalej, spodziewałam się … Czytaj dalej

Nie wykluczam duathlonu.

O Jezu. No więc wreszcie nadeszła ta chwila, kiedy nie tylko wypełniłam zgłoszenie na zawody i opłaciłam startowe, lecz także przejechałam się po trasie wyścigu i w ogóle wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że na tym się nie skończy. W zeszłym sezonie zapisywałam się i wycofywałam, czasem nawet w ostatniej chwili. Teraz się … Czytaj dalej

Triada głowa-płuca-serce znowu zadziałała

Lepiej późno niż wcale, czyli sporo spóźniona relacja z Orzesza. Długo się zastanawiałam, czy jest sens się rozpisywać na temat startu w ogórze sprzed dwóch tygodni, ale to jednak debiut nad debiutami. Pierwszy mój start w zawodach kolarskich w ogóle, pierwszy start po ponad dwuletniej przerwie kontuzyjno-depresyjno-ogólnokryzysowej. No a poza tym to co ja poradzę, … Czytaj dalej

Dzień dobry, wyjdzie Asia na rower?

Ledwo wstało słońce, ulice jeszcze puste. Jest przenikliwie chłodno, ale wiem, że za kilka godzin będzie bardzo ciepło. To jak z bieganiem – jeśli wyjdę przed blok i poczuję, że ubrałam się zbyt cienko, to znaczy że jest dobrze i będę jechać w odpowiednim komforcie. Najwyżej potelepię się z zimna przez pierwsze dziesięć minut. Zakładam … Czytaj dalej

Fotosynteza, czyli jestem fizolem – część I

Życie czasem dzieli się na “przed egzaminem” i “po egzaminie”. Tak też było w zeszłym tygodniu. Przez jeden dzień, który poświęciłam na naukę do poprawki (pomiędzy treningami oczywiście – ale i tak ciągnął się w nieskończoność) narosło mi tyyyyyle zaległości, jakbym co najmniej zrobiła sobie tydzień wolnego od rzeczywistości. Wracając z uczelni, na zawsze wolna … Czytaj dalej

Eksperymenty.

Rzadko tu ostatnio piszę. Bynajmniej nie dlatego, że nic się nie dzieje – dzieje się dużo, zresztą jak zwykle, ale cały czas się zastanawiam, co z tego wszystkiego jest warte obszernych opisów. Zwłaszcza że jakoś nie mogę się powstrzymać od zaglądania co chwilę na Onet, a jak już tam zajrzę, to jakoś tracę fason do … Czytaj dalej

Luty latem. Lato lutym. Parę ckliwych opowieści o biegaczu z poprzedniego wcielenia.

Udała nam się ta zima. Chyba bym się zapłakała, gdybym wcieliła w życie swój bardzo wstępny plan i zorganizowała fundusze na  “ucieknij potrenować w ludzkich warunkach” parotygodniowy wyjazd do ciepłego kraju. Dobrze że nie miałam hajsu i musiałam porzucić ten pomysł. Tutaj jest czadowo. Ostatnie dni są już naprawdę fantastycznie ciepłe i czuję się jakby … Czytaj dalej

Naprawdę wiosna. Rozkminy. Awarie. Rozkwity.

No dobrze. Zamknęłam przedostatnią sesję egzaminacyjną z dwiema czwórkami, dwiema piątkami i.. jedną dwóją – z egzaminu z historii języka polskiego. Nigdy, przenigdy nie polubię się z żadną historią, to już pewne. Co prawda nie uczyłam się nadmiernie do tego egzaminu (i to jest bardzo delikatnie ujęte!), ale podejrzewam, że do trójki z minusem (czyli … Czytaj dalej

Mało czasu, mało czasu, mało czasuuuuu (+ prawie rok pływania!!!)

Mimo że znoszę zimę dziesiątki razy lepiej i spokojniej niż w ubiegłych latach (nawet jeśli jest to tylko pogodna rezygnacja), muszę przyznać szczerze: zimo, okropnie męczysz. Jestem już wkurzona i zmęczona ciemnościami i zimnem. Ubieranie się na spacer z psami bywa niekiedy równie długie co sam spacer. Zamiast jeździć na basen rowerem, muszę tłuc się … Czytaj dalej

Magiczne 30 sekund

Poziom hardkoru zimna daje się łatwo określić poprzez stwierdzenie, ile czasu upływa od wyjścia na zewnątrz (“Łe, nie jest tak źle”) do uczucia zamarzania (“Mróz mnie pożera”). Jeśli dopiero po kilku minutach czuję, że zimno złapało na mnie azymut i zaczyna oplatać mnie swoimi mackami, to nie jest jeszcze tak najgorzej. Niestety w ostatnich dniach … Czytaj dalej